Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wnet dwa wyrazy, które wyszeptał, podniósłszy nieśmiało oczy.
— A dziecko?
— Niema dziecka.
— Umarło?
— Nie żyło wcale.
Ryszard zerwał się i padł matce w objęcia.
— Ach! jaką ty mi ulgę przynosisz... Gdybyś ty wiedziała, to dziecko... Ja, który dziecka tak pragnąłem!.. Zbliżenie nie byłoby nigdy możliwe, gdyby ono stało między nami. Czułem to tak dobrze, iż, mimo szalonej chęci ujrzenia jej, nie próbowałem ani razu dowiedzieć, gdzie jest... Och! to dziecko, myślałem o niem więcej jeszcze, niż o niej...
Przyciszonym głosem opowiedział matce jak podczas jej nieobecności, pewnego ranka, o świcie, obudziło go przerażające wycie, jakby zarzynanego zwierzęcia, — wyskoczył z łóżka i rzucił się do okna. Odgłos dochodził z sąsiedniego folwarku, bardzo cichego, budzącego się zazwyczaj śród piania kogutów, wrzasku pawi na grzędach, głuchego ryku wołów w głębi ciepłej obory. Niebawem w tej skardze przeciągłej, bolesnej, której tak przykro było mu słuchać, zmieniającej się chwilami we wrzask, mogący przebić niebo, to znów w łagodne, żałosne jęki, rozróżnił krzyk ludzki, krzyk kobiety i zrozumiał, że to dzierżawczyni, ich sąsiadka, rodzi.
Wielkiem było przyjście na świat tej istoty śród różowawej mgły świtającego dnia, wielką ta skarga kobiety w połogu, zmieszana z odgłosami budzącego się