Strona:PL Daudet - Mała parafia (2).pdf/445

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

skrzywdzili... nie, tego on nie zdoła wymódz na sobie... nawet starać się o to nie będzie.
O kilka kroków dalej, Ryszard spotkał pana Aleksandra, który go powitał uniżonym i obłudnym ukłonem. Pan Aleksander szedł w pretensyonalnem ubraniu myśliwca, jakkolwiek nie była to jeszcze pora otwartego polowania, lecz cały dzisiejszy ranek strzelał do królików w zwierzyńcu należącym do Grosbourg. „Szczęśliwych łowów!“ — wołały za panem Aleksandrem dziewki folwarczne. Toż samo rzekła do niego piekarka, wychyliwszy się z wozu, na którym jechała. A pan Aleksander, spoglądając lekceważąco na tę gawiedź, odpowiadał, cedząc przez zęby i naśladując miny panów, których widywał w pałacu: „Nie spotkałem zwierzyny... zły dzień“.
Już po za wioską, Ryszard spotkał na gościńcu wóz naładowany domowemi sprzętami. Wóz się właśnie zatrzymał a dwóch mężczyzn, jednakowego, słusznego wzrostu, lecz różnego wieku, poprawiało coś przy uprzęży, siedząca zaś pomiędzy gratami kobieta mówiła coś do konia, uderzając go lejcami po bokach. Wóz ruszył naprzód a mężczyźni szli każdy po stronie przeciwnej, podtrzymując pakunki. Była to rodzina Sautecoeur, opuszczająca okolicę. Ryszard przystanął, by się z nimi nie spotkać, szanując żal i rozpacz tych ludzi. Biedny stary leśniczy! Tyle lat spędziwszy na miejscu i zespoliwszy się z tym