Strona:PL Daudet - Mała parafia (2).pdf/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ach, bądźże już cicho, mój Ryszardzie — wołała zniecierpliwiona pani Fenigan.
Milknął na chwilę, lecz prawie bezwiednie znów pomrukiwał: pum... pum... pum.. i tak czas schodził do godziny dziesiątej, o której nieodwołalnie gasnąć miały światła w pokojach pałacu.
Ta nakazana godzina spoczynku wydała się niejednokrotnie ciężkim przymusem dla młodego małżeństwa; byliby pragnęli módz swobodnie błądzić wśród lasu i rozkoszować się światłem srebrzystego księżyca, widmami zaludniającemi leśne gęstwiny. Lecz bramy parku były zamknięte i klucze wisiały przy łóżku u pani“. A gdy Lidia spacerowała z Ryszardem po parku, dwa olbrzymie psy, Atos i Portos, spuszczane wieczorem z łańcuchów, bezustannie szczekały i ujadały przeraźliwie, dopóki znudzeni tą czujnością stróży małżonkowie nie skryli się w wyznaczonym dla siebie pawilonie.
Jedno z okien ich mieszkania wychodziło na wielkie równiny w kierunku Paryża. Różowa mglista łuna majacząca w oddali na szerokiej przestrzeni nieba, oznaczała miejsce wielkiej stolicy. Lidia stawała długo w tem oknie i każdego wieczoru czuła się jakby zahypnotyzowaną ten nikłem światłem. Paryż, ach ten Paryż o siedem mil zaledwie odległy a którego jeszcze dotąd nie widziała, którego jej dotychczas jeszcze nie pokazano! Gdy wyjawiała to swoje pragnienie, p. Fenigan odpowiadała natychmiast: „Po cóż poje-