Strona:PL Daudet - Mała parafia (2).pdf/427

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dziłem się tak, aby o tej godzinie zajść do domu. Prawdę mówiąc, niebardzo wierzyłem, aby moja synowa miała śmiałość wpuszczenia kogoś do swojego pokoju... bo wiedziała, że żartów ze mnie stroić nie można... Rozmyślałem także, kimby mógł być ów jej kochanek, taki odważny... prawdę mówiąc, wiedziałem że młody nasz książę kręcił się koło jej spódnicy... ale przypuszczałem, że to minęło, bo gdy dostrzegłem te zaloty, rozmówiłem się na cztery oczy z synową i byłem przekonany, iż dała temu pokój; w liście panowie zobaczą, że mi podawano inne nazwisko, uwierzyłem więc, że jeżeli jest kto u niej, to ten a nie kto inny. Zbliżam się tedy do mojego domu a tu słyszę iż odsuwa się zasówka przy oknie pokoju synowej i wyskakuje z niego jakiś mężczyzna... Ciemno w było i chmurno, nawet deszcz lał jak z cewki i temu może trzeba przypisać całe nieszczęście... bo ów mężczyzna zatrzymał się i zaczął otwierać rodzaj parasola... miałem więc czas wycelować a stałem zaledwie o kilka kroków... Wypaliłem z fuzyi a ten, do którego strzeliłem, podbiegł jeszcze parę kroków i padł, zatoczywszy się do rowu... Czułem, żem go zabił, bo padł jak zwierzę, ugodzone celnym strzałem. Wpadłem do domu. Staję przed jej łóżkiem a tu ona udaje, że śpi z naciągniętą kołdrą aż po same oczy. Krzyknąłem na nią: „Wstawaj! Zabiłem twojego kochanka. Zapalaj latarnię i chodź