Strona:PL Daudet - Mała parafia (2).pdf/357

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— O nie mów tego, Ryszardzie, ja o wiele jestem czulszą od moich listów... i szczęśliwą się czuję niezmiernie z twojego powrotu... Dobrze mi przy tobie... o tak... dobrze... dobrze... Przysięgam ci, że tak czuję...
Drżąca ze wzruszenia Lidia tuliła się i przyciskała do niego, chcąc w tej pieszczocie wyrazić cały ogrom uczucia, jaki napełniał jej serce. Usta jej zamikły, bo pragnęła o coś się spytać, lecz wahała się i brakowało jej odwagi. Ryszard to widział, lecz nie przypuszczał, by miało to być pytanie; nagłą owładnięty myślą, patrzał na swą żonę i czuł, że ma mu ona coś ważnego do zwierzenia... nie chciał wszakże zatrzymywać się na domysłach, cisnących się jedne za drugiemi... Dla odpędzenia ich, zaczął mówić o rzeczach potocznych, jak zwykle czynią ludzie, mający wiele sobie do powiedzenia, lecz skrywający nadmiar wzruszeń pod powłoką obojętnej rozmowy.
Szli więc, przytuleni do siebie i rozmawiali półgłosem, lecz banalność ich słów nie licowała z tajemnem ich wzruszeniem, Chwilami oczy Ryszarda ciskały błyskawice, myślał bowiem w duchu: „Kto wiedzieć może, czego się mógł dopuścić ten nikczemnik... Zapewne zakradał się do parku, prześladował ją swoją miłością i nieszczęśliwa kobieta, chcąc się oswobodzić, chcąc mnie ochronić od popełnienia tego, co sama wykonała, wymierzyła sprawiedliwą karę własnemi rękoma... chciała, by jego już nie było pomiędzy żyjącymi, gdy