Strona:PL Daudet - Mała parafia (2).pdf/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Lidia leżała w łóżku z twarzą bladą, lecz otwartemi oczami. Spostrzegłszy panią Fenigan, o mało nie krzyknęła z radości a wyciągnąwszy ku niej ręce zawołała:
— Mamo, to już ty?...
— Cóż chcesz, moje dziecko, nie mogłam spać i tęskniłam za moją kochaną córeczką.
— To zupełnie tak jak ja; też spać nie mogłam i myślałam a także cieszyłam się... Z jaką przyjemnością jestem tutaj, od rana słyszę, jak dzieci śpiewają; siostry z niemi mówią, każą im wydawać lekcye... Zdaje mi się chwilami, że znów jestem małą dziewczynką i z kolei mnie przyjdzie iść do tablicy lub wydawać zadane wiersze... A gościniec, ten kochany gościniec! Przed chwilą, nim mama weszła, wsłuchiwałam się w odgłosy dochodzące z gościńca. Poznawałam je, odgadując ruch ludzi, zwierząt i wozów...
Pokój zajmowany przez Lidię był obszerny, wesoły. Stanowił on róg pawilonu. Jedno okno wychodziło na trakt, wiodący do Corbeil a drugie na mały ogródek, zwarty pomiędzy skrzydłami rozległych zabudowań ochronki. Na ogródek ten wychodziły okna izb zajmowanych przez klasy, z których co godzinę wypuszczano sieroty, bawiące się teraz tutaj z powodu mularzy pracujących na wielkiem podwórzu, gdzie zwykle bawiły się w czasie rekreacyi.
Pani Fenigan słuchała słów Lidii, wpatrywała się w nią, wreszcie spytała z uśmiechem: