Strona:PL Daudet - Mała parafia (2).pdf/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Przejechawszy przez most, znaleźli się wśród cienistych, rozległych parków a kwitnące w nich kwiaty słały swe wonie aż ku jadącym. Echa wioskowej zabawy głuchły i milkły po za niemi, gdy w tem, wśród ciszy, rozległ się poważny dzwon kościelny, wzywający na nieszpory. Było to coś, jak słowa dopieroco wyrzeczone przez Ryszarda, które swobodną rozmowę i śmiech nagle stępiły; jechali teraz milcząc i wkrótce stanęli przed pałacowym gankiem.
Podług niewzruszonego nigdy porządku, o godzinie dziesiątej wieczorem, domownicy pałacu w Uzelles rozeszli się do swoich komnat, nikt wszakże nie zasnął natychmiast. Pani Fenigan w białym flanelowym szlafroku, weszła ze świecą w ręku do pokoju Elizy i najszczegółowiej wypytywała ją o każde słowo, ruch i spojrzenie Ryszarda w czasie spaceru. Nie zważając, iż świeca się dopala i senna już Eliza ledwie odpowiadać jest w stanie, matka stawiała jej coraz to nowe pytania. Dopiero zegar bijący północ wypłoszył panią Fenigan z pokoju kuzynki.
Ryszard leżał w łóżku i nie mógł wyjść z podziwienia, iż znajduje się w swoim pokoju w Uzelles, zamiast w wagonie mającym go dowieść do Monte-Carlo. Dziwił się również, dlaczego jest mu błogo, wygodnie, wszak to samo łóżko męczarnią było dla niego każdego poprzedniego wieczoru. A więc miłość, jaką miał dla matki, rady poczciwego Merivet nie wpłynęły na jego uspokojenie,