Strona:PL Daniel Defoe - Przypadki Robinsona Kruzoe.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kle moczyłem je w wodzie, przez co nabierało soczystości. Już téż i czas żniwa był nie daleki. Jednego ranka wybrałem się na folwark zobaczyć czy prędko można je będzie rozpocząć. Bezpieczny o kozy i zające, szedłem przypatrzeć się moim skarbom, ale któż opisze moje przerażenie, kiedy za zbliżeniem się ujrzałem wylatującą chmarę ptastwa z pola jęczmieniem zasianego.
— Ach niegodziwe żarłoki! — zawołałem z gniewem — czy to ja dla was sieję?!.. bardzo dużo mam zboża, żebyście mi go jeszcze wyjadały nicponie!
Ptaki odleciały, ale nie daleko posiadały na bliskich drzewach, jakby oczekując kiedy będę łaskaw wynieść się ażeby mogły wrócić. Na nieszczęście nie mogłem wyświadczyć im téj grzeczności; przeciwnie, wymierzywszy strzałę, najbliższego pustoszyciela cudzego dobra położyłem trupem. To jednak nie zrobiło na reszcie najmniejszego wrażenia, gdyż natychmiast jak tylko oddaliłem się na próbę o kilkadziesiąt kroków, spadła cała banda na pole.
Ubiłem jeszcze kilka tych rabusiów, a zrzekając się z nich pieczeni, porozwieszałem złoczyńców na wysokich tykach dokoła pola, dla odstraszenia innych. Jakoż powiodło mi się doskonale, gdyż ani jeden nie poważył się najeżdżać pól moich, a nawet zupełnie tę część wyspy opuściły. Kłosy już prawie podojrzewały, za tydzień można było wziąść się do żniwa.
Powróciłem do domu, ażeby wprzódy skończyć z kukurydzą, która także już doszła. Zbierać ją było mi bardzo łatwo, gdyż łodygi bez trudu dają się nożem przecinać, udała mi się wybornie. Łodygi dochodziły do pięciu łokci wysokości, a każda po kilka kolb dźwigała, w jednéj zaś mogło być