Strona:PL Daniel Defoe - Przypadki Robinsona Kruzoe.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wielką kupą gałęzi, przeciskało się, i raz kilkadziesiąt funtów nadpsutego mięsa wyrzucić musiałem.
Na tych robotach zeszło lato; czas było pomyśleć o żniwie. Wybrałem się na folwark (tak bowiem nazywałem moje letnie mieszkanie). Zboże dostało już zupełnie. Zebrałem pięć sporych snopów jęczmienia; melonów było przeszło sto, mogłem się niemi raczyć do woli, ale wnet pokazała się niepraktyczność uprawiania ich w tém miejscu. Nie mogłem zabrać więcéj na raz do kosza jak pięć, a zatém na samo przenoszenie potrzeba było dwadzieścia dni czasu, licząc dwa na każde przejście tam i napowrot.
Na przyszły rok da Bóg doczekać, urządzę sobie ogródek przy jaskini, a tymczasem trzeba się bez nich obejść; że téż to dawniéj tego nie przewidziałem. I zostały się na pastwę ptakom, bo zabrałem ich tylko dziesięć w czasie przenoszenia zboża z folwarku do zamku, w dwóch wycieczkach w tym celu zrobionych.
Związawszy dwa kije w kształcie cepów, zacząłem młócić zboże, ale pozostawało go jeszcze dosyć w kłosach. Ponieważ zbiór nie był tak wielkim, można więc było wykruszyć kłosy w ręku, co téż i zrobiłem. Według przypuszczeń moich mogło być ziarna przeszło dziewięć kwart; zachowałem je troskliwie do przyszłorocznego wysiewu.
Nareszcie widząc że lada dzień nadejdzie pora deszczów, gdyż już kiedy niekiedy przechodziły, zabrałem się do zaopatrzenia mieszkania. Część jaskini zagrodziłem od pola tyczkami bambusowemi, pozawieszawszy na nich liście kokosowe jak firanki; następnie zrobiłem rusztowanie z powiązanych lasek bambusowych, podobne do tego jak przy stołku; podawałem kilkanaście poprzeczek, a na nie nasłałem słomy, na