Strona:PL Daniel Defoe - Przypadki Robinsona Kruzoe.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Najpierwszą pracą po powrocie, było rozprzestrzenienie i wyprzątnienie do reszty jaskini trzęsieniem ziemi zawalonéj. Kopiąc w jedném miejscu, gdzie zamiast litéj opoki był grunt ziemisty, odrywałem z łatwością spore bryły i zapuszczałem się coraz daléj, tworząc jakby rodzaj podziemnego korytarza. Mógł on być mi bardzo pożytecznym na skład różnych narzędzi, dlatego nie ustawałem w pracy, obierając ziemię aż do czystego kamienia; nakoniec raz za silniejszém uderzeniem dzidy posypała się ziemia, błysło światło i ujrzałem żem przekopał grotę na wylot.
— To wcale nie mądrze mój Robinsonie — rzekłem z nieukontentowaniem, — miałeś grotę bezpieczną, a teraz bez najmniejszéj potrzeby zrobiłeś drugie wyjście, ułatwiając przystęp nieprzyjacielowi.
— Ba, to rzecz najmniejsza, wszak nieprzyjaciół na wyspie nie ma.
— A łuna?
Ach ta łuna sypiać mi nie dawała. Aż dotąd byłem tak spokojny, tak szczęśliwy, a teraz za najmniejszym szelestem zrywałem się przestraszony... Żyć w ciągłéj trwodze, to rzecz bardzo nieprzyjemna. Wprawdzie miałem ufność w opiece Boskiéj ale jak to mówią: strzeżonego Pau Bóg strzeże, więc téż otwór jak mogłem założyłem napowrót kamieniami.
Ponieważ opuncye nie mogły rozróść się tak prędko, a przywiązane do drzew kozy jakoś mi smutniały utraciwszy nagle wolność, zamierzyłem więc zrobić dla nich ogrodzenie tymczasowe z bambusowych tyczek. Nowa wycieczka po nie do letniego mieszkania pocieszyła moje serce, gdyż jęczmień zazieleniał się ładnie, a melony przyjęły. Z powrotem nazbierałem do plecnego kosza dużo kukurydzy, zamierzając