Strona:PL Daniel Defoe - Przypadki Robinsona Kruzoe.djvu/094

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Najprzód chciałem spróbować, czyby mi się nie udało skrzesać go tylcem mojego noża: ale wszystkie kamienie były za miękkie do wydobycia iskry, a krzemienia nigdzie znaleźć nie mogłem. Porzuciłem więc ten zamiar, a wiedząc iż murzyni rozniecają ogień trąc dwa kawały drzewa o siebie uciąłem stosowne kawałki drzewa, i tarłem je bez przestanku przeszło godzinę. Drzewo rozgrzewało się wprawdzie, lecz właśnie wtenczas zaczynało mi sił brakować, a nim je odzyskałem, wszystko ostygło, i trzeba było na nowo rozpoczynać. Po kilku daremnych próbach, namęczywszy się porządnie i widząc że nic nie dokażę, rzuciłem je z gniewem daleko od siebie, jakby to z ich winy pochodziło i poszedłem do lasu ażeby nazbierać większy zapas kukurydzy, gdyż zanosiło się na deszcz, a nie życzyłem sobie wcale chodzić podczas słoty do lasu.
W nocy obudził mię jakiś szelest. Wprawdzie od czterech blisko tygodni jak przybyłem na wyspę, nie pokazywało się żadne zwierzę, pomimo to dreszcz przeszedł mię od stóp do głów. Słyszałem wyraźny i nieustanny szelest, który ani zbliżał się, ani oddalał; wybiegłem ku otworowi jaskini, a gęste krople deszczu objaśniły mię zkąd ów szmer pochodzi. Powróciłem na posłanie i uspokojony usnąłem; lecz wkrótce inna okoliczność daleko nieprzyjemniéj sen mój przerwała. Skutkiem parogodzinnéj ulewy woda nagromadziła się w jaskini i podeszła pod posłanie. Zbudzony niemiłym chłodem, porwałem się na nogi, szukając poomacku suchszego miejsca, lecz dno jaskini było równe prawie, i dlatego wszędzie jednakowa wilgoć. Szczęściem trafiłem na kawałek wystającéj ściany, tu więc umieściwszy swą godność w najniewygodniej-