Strona:PL Daniel Defoe - Przypadki Robinsona Kruzoe.djvu/022

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na starych i zaciągnął się na pierwszy lepszy okręt. Takiego porządnego chłopca każdy kapitan z otwartemi rękoma przyjmie; a że nic nie umiesz, jak powiada twój ojciec, to nic nie znaczy: nie święci garnki lepią, i ja wchodząc na okręt o niczém nie miałem wyobrażenia, a teraz proszę widziéć jaki ze mnie wyborny marynarz.

— Przyznam ci się — odpowiedziałem, — że dawno byłbym to zrobił, ale jestem trochę zabobonny. Ojciec powtarza mi ciągle, że: kto rodziców nie słucha, marnie zginie i Bóg mu nigdy błogosławić nie będzie. Otóż dwóch moich starszych braci, wbrew woli ojca porzuciło dom, puścili się za morze i obaj w młodym poginęli wieku. To mię tak przeraża, iż nie mogę się odważyć.
— Niedołęga jesteś kochaneczku i kwita! — zawołał z pogardą Wiliam. — Miliony ludzi puszcza się na morze i wracają szczęśliwie. Każdy stary lubi gdérać, jużto ich taka natura. Teraz gniewa się i zabrania ci spróbować szczęścia; ale jak powrócisz i przywieziesz huk pieniędzy, przyjmie cię z otwartemi rękami. Raz trzeba być mężczyzną. Ot, wiesz co, jutro płyniemy do Londynu, jeżeli masz ochotę, wsiadaj z nami. Zobaczysz wielkie miasto; zakosztujesz marynarskiego życia; a jak ci się nie spodoba, to za parę tygodni wrócisz do domu i będziesz sobie znowu ważył miły pieprz i kochane gwoździki.
— Popłynąłbym z całéj duszy — rzekłem wzdychając, — ale cóż.... kiedy.... kiedy....
— Co takiego? mów do kroćset masztów!
— Oto nie mam pieniędzy.... i ....
— Głupstwo! — zawołał Wiliam — biorę cię na mój koszt tam i napowrót! czy zgoda?