Strona:PL Daniel Defoe - Przypadki Robinsona Kruzoe.djvu/017

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kiedym się nasłuchał tych opowieści, to sobie miejsca znaleźć nie mogłem; dom wydawał mi się taki nudny, sklep tak obrzydliwy, a szkoła tak szkaradną, że nieraz płakałem po kątach, desperując że tutaj siedziéć muszę, zamiast bujać na prześlicznym okręcie po niezmierzonym oceanie.
Nieraz gdy ojciec był w dobrym humorze, zaczynałem rozmowę o żeglarstwie, unosiłem się nad pięknością krajów zamorskich; ale starzec rozdrażniony stratą mego średniego brata, jedném słowem usta mi zamykał.
— Milcz! — mówił, — nie waż się przy mnie morza wspominać, nienawidzę tego zdradzieckiego żywiołu. Gdyby biédny Tom pozostał w domu, byłoby nam daleko lepiéj, miałbym w handlu wyręczyciela, a to przeklęte morze wydarło mi podporę mojéj starości.
Miałem już blisko lat ośmnaście, a jeszcze nie wiedziałem czém będę. Ojciec chciał mię wykierować na adwokata; matka wolałaby żebym kupcem został; mnie zaś marynarka zawróciła głowę. Próżniactwo moje nieraz ściągało na mnie surowe napominania ojca, matka parę razy płakała, usiłując obudzić we mnie chęć do pracy. Kiedy mówili, słuchałem ze skruchą, płakałem także nieraz i ze szczerego serca przyrzekałem poprawę; ale te piękne zamiary bardzo prędko wietrzały z méj głowy i w parę dni potém broiłem po dawnemu.
Jednego razu powróciłem z portu nadzwyczaj rozdrażniony. Stary Smiths, kapitan okrętu kupieckiego, odbywszy świeżo podróż do Indyj wschodnich, więcéj jak dwie godziny rozpowiadał o łowieniu pereł przy wyspie Ceylon, o polowaniach na słonie, o gościnności tamtejszych osadników. Nasłuchawszy się jego opowiadań, postanowiłem bez dłuższego odwle-