Strona:PL Czechowicz - Opowieść o papierowej koronie.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Północ dawno już minęła, bo dogasają świece.
— Paziu, Biblję!
Zjawia się chłopię, lazurowym jedwabiem strojne i jasnemi płowemi włosami.
Na klęczniku rozkłada pismo i objaśnia świece.
Gest króla — komnata pusta.
Jak z pod ziemi, wyrasta z ciemnego kąta Postumus Porco i przewraca karty Biblji. Znalazł. Czyta głośno:
... Jeśli cię gorszy oko twe, wyłup je...
Porwał się król. Mierzy komnatę z kąta w kąt wielkiemi krokami. Księżyc zgasł. Świeca się wywróciła. Ciemno. Nastrój, jak w zamku Lady Makbet.
Postumus węszy myśli króla i mruczy: Krew pachnie...
A król szamoce się z sobą.
... Czyżbym aż tak był słaby? Nie, jest moc we mnie. Jest! Kto śmie mówić, że potęgi niema w tej piersi? Przez krew pójdę, przez grzech, przez wszystko, co noc i złe moce na drodze postawią! Kurtyna! Ja gram!
Znowu gram!!!

3.

Kosił siano Jędrek Cajka, kosił przy księżycu, bo w dzień gorąc dopiekał, co nie daj Boże! Kosi, a na chatę Marysi pogląda. Widzi mu się, że gwar jakiś i krzyki słychać, ale kosi dalej. Wtem błysło, strzał! Gruchnęło echo po górach. Drugi grom, trzeci... Bitka.
Porwał kosę na ramię i pobiegł na nogach chybkich, jak wiatr. W obejściu pusto... niesamowita cisza.
Stary Samek Rohacz leżał na progu z głową strasznie rozbitą. Krew chlupała i płynęła strużką z proga, a przy księżycu zdawało się, że jest czarna. Obok Samka drugie ciało, ciepłe jeszcze. Z ciupagą straszliwie wdziobaną w czoło rozkrzyżował się człowiek nieznany. Obejrzał go Cajka: rajtar, z królewskich rajtarów.
Lęk go zdjął.
Zajrzał do ciemnej chałupy i krzyknął: Maryś!
Cicho.
Siadł na kamieniu i zapłakał. Cóz on może proci królowi? Płace, płace, az sie ozjaśniło. Świt. Prasnon kose o ziem.
— Pódem do króla! Zginem — raz śmierzć! I nie strasna mi ona. Nie raz ci jom widziałek w przepaści.
I ruszył wielkiemi krokami do Krakowa.
Idzie i myśli: Smierzci sie nie bojem, ale to król. Nohrubsy gazda nic proci niego. Dy to król.
... Pódzies i zabijes — mówi Pomsta.
... Nie pódem — dy to król... szepce Jędrek.
Pojrzał na drogę, a tu w słonecznej zorzy wychodzi święty Franciszek i wyciąga dłonie ku niemu.
Wróć sie... nie pójdzies nikaj...
— Pódem! — siepnął się Jędrek — moja sprawa, nie twoja.