Strona:PL Czech - Wycieczki pana Brouczka.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ach, ty płaczesz, ziemianinie! Nakoniec więc i twoja kora ziemska pękła pod zwycięzkim blaskiem mego obrazu!
Był to głos malarza, który przybliżył się do niego i tym wykrzykiem przerwał mu jedzenie.
Rozgniewany pan Brouczek przerwaniem jedzenia i takiém posądzeniem niedorzeczném, bez namysłu pokazał parę kiełbasek, odpowiadając szybko:
— Gdzie, u dyabła, płaczę! Jem.
— Jesz?! — zawołał z gniewem i zdziwieniem Błękitny, przyskakując bliżéj. — Wobec wytworów geniusza śmiesz oddawać się téj obrzydliwéj czynności ziemskiej!
— Obrzydliwéj? Cóż może być obrzydliwego w zaspakajaniu głodu? Czy wy, selenici, nie ja.... nie ja.... jadacie?
— Naturalnie, nie jadamy. Nasze ciało powiewne, Bogu dzięki, nie potrzebuje posilać się surową materyą.
Brouczek przez chwilę patrzył na selenitę z wytrzeszczonemi oczyma i załamał ręce nad głową:
— Naprawdę nie jadacie?! Mój Boże, mój Boże! Nie, to nie może być! Przecież musicie czémkolwiek się żywić.
— Posilamy się wonią, ambrozyowym tchem kwiatów księżycowych — objaśnił malarz.
— Wonią? To okropne, okropne! Może ostatecznie nic i nie pijacie?
— Odświeżamy swe usta czystą rosą poranną — mówił poeta.