Strona:PL Curwood - Kazan.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A jednocześnie śnieg zachrzęścił pod czyjemiś krokami. Pies podbiegł ku wejściu. W odblasku ogniska dostrzegł Thorpe’a, idącego powoli w pomroce, wspierającego się ciężko na kiju, zataczającego się z osłabienia, z twarzą czerwoną od krwi.
Na widok kija Kazan zatrząsł się z przerażenia. Co powie pan, spostrzegłszy, że zagryzł mu przewodnika. Będzie go znów bił niechybnie, bez litości.
Chyłkiem wysunął się z namiotu, wpadł w mrok i skrył się w gąszczu. Tam dopiero przystanął, odwrócił się, głucha skarga, bolesna a pełna miłości, ścisnęła mu krtań i wraz zamarła. Po tem, co zrobił, będzie teraz bity, bity bez ustanku. Nawet ona bić go teraz będzie niewątpliwie. Jeśli tu zostanie, pobiegną za nim, schwycą go i oboje go będą bili.
Ozwała się w nim krew wilcza. Spojrzał w głęboką otchłań lasów. Tam, w tej pomroce, nie było kijów ani pałek, nie było ostrych, surowcowych batów. I nikt go tam nie odnajdzie nigdy.
Jeszcze chwilę zdawał się wahać. A potem milczkiem zagłębił się w mrok, jak owe dzikie stworzenia, do których wracał.