Strona:PL Curwood - Kazan.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

żerdziami. Dokoła pleniły się bujne trawy i chwasty.
Otwarto ją nie bez wzruszenia. I gdy mąż wyładowywał z pirogi bagaż i całe stosy potrzasków, Janina porządkowała w izbie, a mała Janeczka, wyrosła już na śliczną dziewczynkę, bawiła się, szczebiocząc jak ptaszę.
Zmierzch wkrótce zapadł, a gdy zmęczone podróżą dziecko położyło się i zasnęło, Janina wraz z mężem siadła na progu chaty, by się nacieszyć jeszcze czarem ostatnich, jesiennych dni, po których nadejdzie wkrótce mroźna, bezlitosna zima.
Nagle drgnęli oboje.
— Słyszałaś? — rzekł mężczyzna głaszcząc dłonią bujne jedwabiste włosy żony.
— Słyszałam... — odpowiedziała.
Jakby lekkie drżenie wzruszenia zabrzmiało w jej głosie.
— To nie on. To, zdaje się, raczej to samo wycie jakiem go z piasczystej ławy nawoływała ślepa wilczyca.
Mężczyzna skinął głową potakująco.
Janina pochwyciła go nerwowo za rękę.
— Są tu niewątpliwie w dalszym ciągu, albo powróciły tu, jak i my.
A potem, po chwili milczenia dodała:
— Słuchaj, mój drogi! Przyrzekasz mi, że w ciągu tej zimy nie będziesz polował na wilki ani ich chwytał w potrzaski! Gdyby tym dwojgu miało się stać coś złego, byłabym doprawdy niepocieszona.
— I ja też tak sądzę... Dobrze, przyrzekam ci, moja droga.
Noc zapadała powoli, malowała niebo granatem; gwiazdy błyskały coraz jedna za drugą.
I znów po raz wtóry rozległ się jękliwy zew. Nie sposób było wątpić. Wycie dochodziło wprost z Sun Rock‘u.