Strona:PL Curwood - Kazan.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie byle czem dał się nastraszyć. Ale niewinne, puste gaworzenie stworzenia o ostrych kolcach sprawiło, że początkowo skamieniał w miejscu, a potem zmykać począł co sił, podwinąwszy ogon pod siebie.
Odtąd też wzorem ludzi, czujących nieprzezwyciężoną odrazę do węży, unikał zawsze Kazan tej najpoczciwszej w Wildzie istoty, nie tracącej nigdy, odkąd świat światem, swej skrzekotliwej wesołości, ani nie zadzierającej nigdy z nikim.
Zwolna dnie się stawały coraz dłuższe, słońce dogrzewało coraz to mocniej. Stajały wreszcie ostatnie śniegi po zacienionych kotlinach. Jak okiem sięgnąć, pękały paki topól, strzelały z nich nowe, zielone pędy, śmiały się w słońcu karmazynowe liście czerwonej łozy winnej. Na pochylonych ku słońcu stokach śród skał pojawiły się malutkie kwiatuszki pierwiosnków, niechybna zapowiedź nadciągającej wiosny.
W ciągu tygodnia po owej pamiętnej przygodzie Kazana z jeżoźwierzem, Szara Wilczyca wychodziła niejednokrotnie na łowy wraz ze swym towarzyszem. Nawet nie trzeba było zapuszczać się daleko. Moczary roiły się od drobnej zwierzyny, łowy też nocne czy dzienne zawsze się wieńczyły powodzeniem.
W ciągu następnego tygodnia Szara Wilczyca polowała już znacznie rzadziej. Poczem przyszła cudowna, wonna noc, słodko — srebrzysta od blasków wiosennej pełni księżyca, gdy wilczyca nie zechciała zupełnie opuścić dziupli.
Kazan jej nie nakłaniał bynajmniej. Instynkt mówił mu, że wkrótce wydarzy się coś niezwykłego. Poszedł na łowy sam, nie oddalając się zbytnio i wkrótce przyniósł w pysku białego królika.
Minęło potem jeszcze kilka dni i wreszcie nadeszła noc, gdy Szara Wilczyca, wciśnięta w najciem-