Strona:PL Curwood - Kazan.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wilków, polujących na grubszego zwierza. Ale ani Kazan ani Szara Wilczyca nie drżały już na zew gromady ani ich nie brała chęć połączenia się z szarą bracią.
Zapuściwszy się pewnego dnia nieco dalej niż zwykle, para minęła jakąś równinę ze śladami letniego pogorzeliska, wdrapała się na wzgórze i znów weszła w równinę.
Szara Wilczyca przystanęła tam, węsząc powietrze. Kazan wpatrywał się w nią, czujny jak zawsze i drżący z oczekiwania. Wnet jednak zrozumiał, czemu nastawione dotychczas ku przodowi uszy Szarej Wilczycy nagle zwróciły się wstecz, a on sam jakby skulił się w sobie i przywarował. Tym razem wilczyca zwęszyła nie bliską zwierzynę, lecz dochodzący skądciś złowróżbny swąd człowieczy.
Przez kilka chwil oba stworzenia jakby się zdawały wahać. Szara Wilczyca cofnęła się poza Kazana, jakby szukając osłony i zaczęła zcicha skowytać. Po chwili Kazan ruszył przodem.
W odległości niespełna trzechset jardów rósł niewielki młody zagaj jodłowy, a w nim znajdowała się chata indyska, niemal zupełnie zasypana śniegiem.
Chata stała pustką. Nie było w miej ani ognia ani śladu życia. Stąd to doleciała ich woń człowiecza.
Nastroszywszy sierć i szczerząc zęby na niewidzialnego wroga, Kazan podsunął się bez szelestu ku wejściu do chaty. Zajrzał do środka. W chacie, na popiołach wygasłego ogniska leżał trupek małego dziecka, owinięty w napół opaloną derkę. Kazan dojrzał jego drobne stópki, obute w malusieńkie mokasynki. Trupek był już zupełnie wyschły; węchem ledwie się wyczuwało jego obecność.
Kazan cofnął łeb z otworu i dojrzał, jak ślepa wilczyca obwąchiwała jakiś podługowaty kopczyk,