Strona:PL Cooper - Pionierowie.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stał sam jeden, śród drzew klonowych, zajęty swoją robotą. Wolny ogień pałający pod jego kotłami, szopa pokryta korą, ta gromada drzew pięknych, przez które zdawało się, iż tyle przechodziło kanałów, zkąd sok ściekał kroplami do naczyń na przyjęcie go przeznaczonych, człowiek olbrzymiej postaci, co uzbrojony wielką łyżką, chodził od kotła do kotła i mięszał płyn w nim zawarty, wszystko składało widok, który mógł ujść za obraz dosyć wierny życia ludzkiego w pierwszym okresie cywilizacyi; a mocny głos Kirbego, który znowu począł nucić śpiew przerwany, dopełniał rysunku tej całości malowniczej. Wszystko co słyszeć można było, ograniczało się do następnych wierszy:

Kiedy się puszcza pod siekierą wali,

Dla wołów moich ja nucę wesoło,
Aż znów ukaże księżyc srebrne czoło,
Powtarzam: nazad, naprzód, nuże dalej.
Gdy wieczór miejsce zajmie dziennych skwarów,
Wnet opuszczając zorane zagony.
Szukam w leszczynie przychylnej uchrony
Przeciwko żądłu natrętnych komarów.
Wy, których wiedzie żądza kupili ziemi,
Szukajcie dębu co zamieszkał góry,
Lub sosny czołem wzniesionej pod chmury,

Ja zawsze będę z piosnkami mojemi.


KONIEC TOMU PIERWSZEGO.