Strona:PL Conan-Doyle - Tajemnica Baskerville'ów.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Stapletona, przepraszając go, że nie możesz korzystać z jego zaprosin.
— Mam ochotę jechać z wami — rzekł baronet. — Co mnie tu wiąże?
— Dałeś mi pan słowo, że zastosujesz się do moich poleceń, a ja powiadam panu, abyś został.
— Ha! w takim razie zostanę.
— Jeszcze słówko. Do Merripit-House pojedziesz pan amerykanem. Odeślesz zaraz konie i oświadczysz, że zamierzasz powrócić pieszo.
— Mam iść przez bagno?
— Tak.
— Ależ to sprzeciwia się pańskim poprzednim zaleceniom! Ostrzegaliście mnie obaj, abym po zachodzie słońca nie wychodził na bagno, ani na łąkę.
— Tym razem możesz pan iść bezpiecznie. Gdybym nie ufał pańskiej odwadze i zimnej krwi, nie dawałbym panu takiej rady. Wierzaj mi pan, że to jest niezbędne.
— A więc dobrze.
— Ale jeśli panu życie miłe, nie zbaczaj z drogi; musisz iść prosto ścieżką, wiodącą z Merripit-House do Grimpen-Road.
— Dobrze, zapamiętam.
— Chciałbym wyruszyć stąd zaraz po śniadaniu aby stanąć w Londynie przed wieczorem.
Byłem zdziwiony takim programem; choć poprzedniego dnia Holmes wspominał Stapletonowi, że jedzie nazajutrz do miasta, nie sądziłem jednak, że mnie zabierze ze sobą i nie mogłem zrozumieć, dlaczego w najważniejszej chwili schodzi ze stanowiska. Milczałem wszelako, wiedząc, że trzeba go słuchać biernie.
Pożegnaliśmy naszego przyjaciela i w parę godzin