„Nie mógł ci grzbietu nadłamać wiatr srogi.
„Czekajmyż końca!“ Wtym dla blizkiej burzy
Przestaje mowić. Niebo się zakurzy
Czarnemi dymy, od północy brzegu
Sroży się Eol w swych hufców szeregu.
Dąb zadrżał, a trzcina
Do ziemi się zgina:
Powiększą wiatry swe siły
Tak. aże dęba zwróciły.
Wy dęby — wielcy panowie;
Wy trzciny — biedni kmiotkowie.
Chmiel się wił koło trzciny, miał jej dopomagać,
Wspierał ją; ale, kiedy zbyt się zacząl wzmagać,
Rzekła trzcina: „Daj pokój, już ja mocno stoję.
„Już i bez twego wsparcia wiatrów się nie boję.“
— “Mylisz się — chmiel jej rzecze przyjdą wiatry gorsze.“
Więc, gdy coraz gałązki rozpościerał sporsze,
Przyszło wreszcie do tego: wiatr trzcinę ocalił,
A chmiel, co miał podeprzeć, złamał i obalił.
Pyszny przybraną barwą za nadejściem wiosny,
Szydził zielony modrzew z oczerniałej sosny.
Ta, znając, jak się dumy powodzenie mieni,
Milczała na to w lecie, milczała w jesieni.
Zionęła mrozem zima, dmuchnął wiatr zdziczały,
I z pysznego modrzewia listki obleciały.