Strona:PL Chateaubriand-Atala, René, Ostatni z Abenserażów.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

błądzących wśród wiatrów, chmur i widziadeł j to zazdrościłem wręcz losu pasterza, grzejącego oto ręce przy nędznym ogniu z chrustu roznieconym na skraju lasu. Słuchałem jego melancholijnych śpiewów, które przypominały mi, że w każdym kraju przyrodzony śpiew człowieka jest smutny, nawet kiedy wyraża szczęście. Serce nasze, to instrument niezupełny, lira, w której brakuje strun, tak iż trzeba nam oddawać akcenty radości w tonach przeznaczanych dla westchnień.
„W dzień, błądziłem po rozległych zaroślach, spływających się z lasami. Jak mało trzeba było mym marzeniom! uschły liść pędzony wiatrem przede mną, chata, z której dym wznosił się ku obnażonym wierzchołkom drzew, mech drżący od północnego podmuchu na pniu dębu, ustronna skała, staw w pustkowiu, nad którym szumiała pożółkła trzcina! Samotna dzwonnica, wznosząca się het w dolinie, pociągała często me spojrzenia; często ścigałem oczami wędrowne ptaki przelatujące mi nad głową. Wyobrażałem sobie nieznane brzegi, odległe strefy, do których spieszą; byłbym chciał znaleźć się na ich skrzydłych. Dręczyło mnie tajemne uczucie, czułem że ja sam jestem jeno wędrowcem; ale zdawało mi się że głos z nieba powiada mi: »Człowieku, czas twej wędrówki nie nadszedł jeszcze; czekaj aż się podniesie wiatr śmierci, wówczasz rozwiniesz