Strona:PL Chałubiński - Sześć dni w Tatrach.pdf/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kontury. Wojtek Raj, który bez kłębka i nici wprowadza nas i wyprowadza z tego labiryntu, obstaje przy swojem, że to „brzydka i straszna góra“, i daje jej przezwisko, którem nie chcę ci psuć dobrego wrażenia, jeśliś je miły Czytelniku z mego opisu był w stanie uzyskać.
Jesteśmy już przy drugim progu doliny. Z pod prostopadłej skały tryska dosyć obfity strumień żywiony owemi wieczystemi śniegami w górze, lecz przebywający wyższe tarasy po pod głazami, pierwotnem łożyskiem doliny. Znajdujemy tu z Józkiem w wielkiej obfitości rzadki bardzo mech, który wszędzie indziej zaledwie w drobnych ilościach spotkać można. Skutkiem tego humor nasz podnosi się jeszcze, a to znów odbija się jak echem na całem gronie. Odtąd idziemy „herbikiem“. Jest to niby grobla dość wyniosła, zieloną trawą pokryta. Bieży środkiem doliny w zupełnie prostej linji aż do stawu. Najbardziej wątpiący umysł musi rozpoznać w tej grobli „środkową morenę“ przedwiekowego lodowca.
Słońce ma się ku zachodowi i jakieś połamane promienie uderzają o zwierciadło stawu. Po ogromnych nadbrzeżnych głazach, przechodzi poważnie stado kóz dzikich. Smagłe ich kontury, w czarnych sylwetkowych obrazach rzucone są na jasny jeszcze horyzont. Przywódca stada ogromny kozioł, wspaniale pozuje na jakiejś płaskiej skale. Biedne płochliwe mieszkanki gór, spieszcie zaspokoić wasze pragnienie, bo która z was się opóźni, musi długo potem czekać. Józek dłużej nie wytrzyma. Przeraźliwe „hi haa“ spłoszy was i każe szukać pokoju między turniami. Przepyszny widok stawu przy tem oświetleniu. Spokojne, w po-