Strona:PL Cezary Jellenta Dante.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W wieku, którego chwałą i godłem — szczerość, nie wolno być obłudnym, nawet względem marmurowych bogów. I o Dantym przeto wyznać można bez najmniejszej ujmy dla religii sztuki, że nie zupełnie i nie łatwo dostroić się doń może smak człowieka spółczesnego. Tu niema owego naturalnego spółdrgania, które wywiązuje się między nami a utworem z ducha nowego poczętym. I przedewszystkiem staje temu na zawadzie niezrozumiałość wielu najważniejszych motywów i obrazów.
Do Danta przystępować trzeba w zbroi erudycyi historycznej, a przynajmniej ze znawstwem dziejów Włoch i Florencyi, Stolicy Apostolskiej i całych Wieków Średnich. Pieśni jego widzimy zawsze w otoczeniu objaśnień, które nieraz zalewają poprostu tekst, obszerniejsze od niego dziesięćkroć. Nieskończone litanie nazwisk i dat przerażają i odpychają: a wiadomo, że żadne dzieło sztuki nie sprawia prawdziwej, żywiołowej rozkoszy, jeśli go nie możemy chłonąć wzruszeniem, brać bezpośredniem uczuciem, jeśli jest niezrozumiałe. Zachwycać się można tylko tem, co wpada w sferę naszego uczucia, nieznane zaś imiona, zagadkowe allegorye zostają zwykle w samej książce, i jesteśmy wobec nich zimni albo zakłopotani.
Z tego względu arcydzieło Danta najlepiej porównać do niektórych starych malowideł włoskich — dajmy na to Benozza Gozzoli. Nie biorę dawniejszych jeszcze, jak Orcagni, bo te grzeszą karykaturą i, choć bardziej współczesne Boskiej Komedyi, w gruncie rzeczy nie zasługują nawet na porównanie z nią. Gozzoli nadaje się tu lepiej: przypomnę ściany domowej kaplicy Medyceuszów, pokryte całkowicie freskami jego niezmordowanego pędzla. I jemu nie zależało na jasności; kaplica jest tak ciemna, że gdyby nie człowiek, który, siedząc w zagłębieniu okna, bla-