Strona:PL Cecylia Niewiadomska - Słoneczko.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A ja wolałabym, żeby mi kto opowiadał. To tak przyjemnie słuchać! Chciałabym umieć rozmawiać z ptaszkami, z owadami, z wietrzykiem... Tyle rzeczybym chciała!
Zamyśliła się Lucia, a Reginka odeszła.
Lucia nie była leniuszkiem, tylko niewszystkie zajęcia lubiła, a że nie umiała jeszcze czytać płynnie i gładko, więc wolała słuchać różnych opowiadań, niż męczyć się nad książką. Później to inaczej będzie.
Wtem mała jaskółeczka z białym brzuszkiem i granatowemi skrzydełkami zaświergotała tuż nad nią. Lucia uśmiechnęła się do niej.
— Co ty szczebioczesz, ptaszku? — szepnęła cichutko.
— Dziwię się, jacy ci ludzie szczęśliwi — odpowiedziała jaskółka zwykłem swojem świergotaniem, które stało się dla Luci zupełnie zrozumiałe.
— Szczęśliwi? Co ty mówisz, jaskółeczko? Czyż ptaszki nie szczęśliwsze od nas? Bujacie sobie wysoko pod niebem, z wiatrem ścigacie się w locie, dalej, dalej, bez końca. O, gdybym ja skrzydła miała!
— I gdzieżbyś poleciała, dziewczynko?
— Poleciałabym do samego słonka, aż w głąb tego błękitu, do samego Boga! Oj, jaskółeczko, jakbym ja była szczęśliwa!
Ale jaskółka pokręciła ciemną główką.
— Nie można — rzekła — nie można, nie poniosą skrzydła tak wysoko, sił nie starczy. Kto za wysoko wzleci, może nie trafić do