Strona:PL Cecylia Niewiadomska - Słoneczko.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zabija takie niedołęgi, jak ty, co żyją kilka dni zaledwie. Ja niejedną już zimę przespałem pod śniegiem i zapewniam was, że nawet ciepło mi było pod nim.
— Czy to być może? — zawołały wszystkie roślinki ze zdziwieniem.
— A jakże! Razu jednego, będzie temu ze sto lat chyba...
— Sto lat? — powtórzyły roślinki. A skąd ty wiesz, co się przed stu laty zdarzyło?
— Ha, ha, ha! — zaśmiał się kamyk. — A to zabawne malcy! Przed stu laty żyłem sobie tak, jak i dziś żyję.
— Co? co? co on mówi? — pytała muszka. — Sto lat!? Co to znaczy? Tego sobie nawet wyobrazić nie można. Wstydź się, kamyku, żartujesz z nas chyba.
— A to zabawna poczwara! — rzekł kamyk. — Wiedz o tem, moja kochana, że sto lat dla mnie to jak jedna chwila. Niejedną już setkę żyję — ot, ten dąb świadkiem. Poznaliśmy się trzysta lat temu. On był malutki wtedy, a ja taki, jak dzisiaj.
Roślinki przez długą chwilę nie mogły wyjść ze zdumienia, tembardziej, że dąb stary przyjaźnie i potwierdzająco poruszył gałązkami.
— No, no! — szepnął wreszcie fijołek — toś ty wytrzymały na zimno!
— Ale — rzekła trawka jeszcze z niedowierzaniem — dlaczegóż nie urosłeś, skoro żyjesz tak długo?
— Ba!... moja droga, byłem ja niegdyś