Strona:PL Cecylia Niewiadomska - Dotrzymuj słowa.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nigdy! wołał z oburzeniem, czując się blizkim płaczu.
Zygmuś ruszył ramionami.
— Jakto nie kłamiesz? — rzekł spokojnie. — Kto słowa nie dotrzymuje, komu wierzyć nie można, to czemże jest? Obiecałeś rodzicom poprawę, a spojrzyj na ten kajet. — To przecież kłamstwo.
Gucio porwał kajet i wydarł całą kartkę; potem rzucił go na ziemię.
— Nie masz się czego złościć — mówił Zygmuś — złość nic nie pomoże; — ja skończyłem już swoje, pójdziemy razem, czy jeszcze zostaniesz?
— Nie pójdę z tobą, niecierpię cię, nienawidzę, — idź sobie!
I Zygmuś poszedł, a Gucio rzucił się na sofę i płakał głośno i długo.
Nakoniec wstał, otarł oczy, podniósł kajet z podłogi i zasiadł do pisania. Pisał tak wolno, jakby cioci Julci nie było na świecie, — zaciął zęby, rumieńce na twarz mu wystąpiły, oczy błyszczały. Skończył i spojrzał na kajet: pisanie było tak ładne, jak żadne w zeszłym tygodniu. Uśmiechnął się uszczęśliwiony, złożył porządnie książki, umył ręce i śpiewając, wybiegł na schody. Tak mu było wesoło, że pragnął co prędzej uściskać kogoś.
Na schodach siedział Zygmuś.
— A ty co tu robisz?
— Czekam na ciebie.
— Poco?