Strona:PL Carroll - W zwierciadlanym domu.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tał Komar tak spokojnie, jakby się w międzyczasie nic nie stało.
– Owszem, lubię je, gdy potrafią mówić, – odparła Ala. – Ale w kraju, z którego przybywam, owady nigdy nie mówią.
– A jakie są owady w kraju, z którego przybywasz? – zapytał Komar.
– Właściwie, to ich dokładnie nie rozróżniam, – przyznała się Ala, – bo przeważnie boję się owadów, szczególnie tych większych. Ale mogę ci wymienić nazwy niektórych.
– A czy rozumieją, jak się je woła po imieniu? – zapytał Komar obojętnie.
– Nigdy żadnego z nich nie wołałam.
– To poco mają się nazywać, – zdziwił się Komar, – jeżeli własnych imion nie znają?
– Nazwy te nie są dla nich, – tłumaczyła Ala, – tylko dla ludzi, żeby je mogli odróżnić. Gdyby nie to, to poco wogóle przedmioty miałyby nazwy?
– Właśnie zupełnie tego nie rozumiem, – zaśmiał się Komar. – Tam dalej, w lesie niema wogóle nazw. Ale wymień mi nazwy tych swoich owadów, lepiej nie tracić czasu.
– No, więc mamy Konika Polnego, – zaczęła Ala, wyliczając owady na palcach.
– Wspaniale, – ucieszył się Komar. – Tam, pod

50