Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/423

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na widok jakiejś dziwacznej toalety, lub uchybienia etykiecie światowej, to w uśmiechu tym przebijała się raczej jakby rzewność, niż chęć do drwin.
I teraz więc brał żywy udział w smutku pani Boffenowej, a ta ze swej strony odpłacała mu się najszczerszą wdzięcznością.
— Dziękuję panu, panie Rokesmith — mówiła do niego nazajutrz po pogrzebie. — Pan musisz lubić dzieci.
— Któż ich nie lubi?
— Tak być powinnno — odparła — ale nie zawsze ludzie robią to, co robić powinni.
— Za to inni robią za siebie i za innych — odrzekł Rokesmith, — pani naprzykład, mówił mi pan Boffen, byłaś zawsze bardzo dobrą dla dzieci.
— Nie lepsza od niego, upewniam pana. Gdyby wierzyć temu, co on powiada, to tylko ja byłam dobra dla małego Johna Harmona, tymczasem on był jeszcze lepszy odemnie, Ale zdaje mi się, że ta rozmowa zasmuca pana.
— Nie, pani.
— Czy pan ma liczną rodzinę?
— Miałem niegdyś siostrę, która umarła.
— A inni krewni?
— Sam nie wiem, czym ich miał kiedy.
W tej chwili Bella weszła do pokoju i zatrzymała się w progu, przez nikogo niedostrzeżona.
— Może będę niedyskretna — mówiła dalej pani Boffen, — a w takim razie nie zważaj pan na paplaninę starej kobiety, lecz czy pan przypadkiem nie kocha się nieszczęśliwie?
— Nie, pani.