Przejdź do zawartości

Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/380

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie panie, wracając do tego młodego człowieka...
— Który nudzić się musi tam na dole — przerwał grzecznie Eugeniusz.
— Niech pan nie myśli, że stoi on sam bez oparcia, Wziąłem go pod opiekę i jestem jego przyjacielem. Karol Hexham może na mnie liczyć i potrafię panu tego dowieść.
— Tymczasem pozwalasz mu pan czekać na schodach.
— Jeżeliś pan sądził, że Karol Hexham jest dzieckiem niedoświadczonem i nie rozumie wartości pańskiego postępowania, to się pan grubo omylił. A zresztą będziesz pan miał do czynienia nietylko z nim, ale i ze mną, a gdyby zaszła tego potrzeba, potrafię zmusić pana do dania mu zadośćuczynienia, serce moje i ręka otwarte są dla niego.
— Te drzwi także — rzucił od niechcenia Eugeniusz.
— Drwię sobie z pańskich słówek i półsłówek. Pan sądzisz się lepiej odemnie urodzonym, a masz niską i nikczemną naturę. Nie zajmowałbym się też panem wcale, gdyby nie to, żeś pan obraził mego przyjaciela. Dlatego tylko gotów jestem traktować pana tak, jakgdybyś mnie pan obraził.
Wyrzekłszy to, Bradley zawrócił sztywnie do drzwi i wyszedł, zdając sobie wybornie sprawę, jak niefortunnie wypadło jego wystąpienie, jak był niezręczny i grubijański.
— Ciekawy maniak — rzekł Eugeniusz, gdy, ciężkie drzwi zatrzasnęły się za odchodzącym, — wyobraża sobie, że cały świat zna jego rodziców.