Przejdź do zawartości

Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w rysach ludzkich niesłychanie czarnych i zbrodniczych knowań, których nie zdołałaby nigdy wykryć mniej subtelna inteligencya. Nie mogła też dziś opuścić wybornej sposobności, jaką nastręczała jej wizyta spadkobierców. Mówiąc nawiasem, nie przeszkadzało to jej wcale obliczać w myśli nieopisanych korzyści, jakie spłynąć mogą na ich dom ze stosunków z tymi bogaczami.
— Nie mówię już nic o ich zachowaniu się, o niedelikatności ich w stosunku do Belli, nie mówię nic, o przebiegłości ich, o obłudzie i hipokryzyi, bo po za tem wszystkiem wyczytałam na twarzy tej Boffenowej takie rzeczy, od których zimny dreszcz musi wstrząsnąć każdym, kto ją widzi po raz pierwszy.
I na dowód, jak nieomylne było to wrażenie, pani Wilferowa zadrżała natychmiast.
W tym samym czasie ekwipaż państwa Boffenów zatrzymywał się przed skromnym domkiem proboszcza parafii, wielebnego rektora Milwey. Duchowny ten, zmuszony już z mocy swego stanowiska do przychylenia cierpliwego ucha bezładnej gadaninie każdej starej kobiety, któraby uroiła sobie, że ma do niego interes, przyjął swych gości bez żadnych ceregieli. Rektor Milwey był człowiekiem młodym jeszcze, wychowanym zbytkownie, obecnie zaś zajmował posadę, na której był bardzo licho płatny, tak, że dla utrzymania żony i dzieci pomagać sobie musiał lekcyami. Mimo to, zabierano mu bez skrupułu czas drogi, a prócz tego domagano się od niego dobroczynnści na rzecz ubo-