— O, co się tyczy mego literata — mówił poufnie Boffen — to obowiązki jego są jasne. Umówiłem go do schyłku i upadku cesarstwa rzymskiego, a prócz tego robi mi czasem po przyjacielsku trochę poezyi.
Nie troszcząc się zbytnio o to, czy Rokesmith zrozumiał dość jasno, na czem polegają funkcye nadwornego literata, pan Boffen pożegnał go dobrodusznie.
— A teraz do widzenia, przyjdź pan do nas, kiedy się panu podoba. To niedaleko od Wilferów, oni pokażą panu drogę, a tylko, ponieważ nie wszyscy wiedzą, że się to nazywa teraz willa Boffenów, pytajcie o dom Harmona.
Usłyszawszy to nazwisko, Rokesmith zadrżał zlekka i spytał, może dla pokrycia zmieszania.
— Jak się pisze to nazwisko?
— Ależ tak, jak się mówi, Harmon — powtórzył dobitnie Boffen i odszedł, nie oglądając się już za siebie.
Powróciwszy do domu bez żadnych przeszkód, pan Boffen zastał już tam swoją żonę, która powróciła także niedawno ze spaceru, w czarnej, aksamitnej sukni i kapeluszu z białem piórem, czyli w stroju, który przypominał żywo ubiór karawaniarzy. Jako dobry mąż, pan Boffen opo-