Strona:PL Buffalo Bill -80- Jednooki.pdf/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Buffalo Bill wiedział więc, że znajduje się w rękach Czerwonoskórych.
— Ach, więc nie jesteście Czejennami? — zapytał.
— Nie.
— Do jakiego plemienia należycie?
— Mój biały brat dowie się wkrótce.
— Czy jesteście Siuksami?
— Blada twarz za dużo mówi.
Wywiadowca został posadzony na konia i niebawem cały oddział ruszył w drogę. Cody przesunął ręką po grzbiecie wierzchowca i pozał natychmiast, że Indianie zabrali mu jego rumaka, noszącego imię Płomień. Ale koń, na którym siedział, również wydał mu się znajomy. Przed kilku dniami nieznani sprawcy skradli z zagrody jednego z wierzchowców Buffalo Billa i oto wywiadowca znajdował się na jego grzbiecie.
— Niech mnie powieszą, jeśli to nie jest mój koń Żelazny Łeb! — zawołał wywiadowca. — Gdzie go ukradliście, łajdaki?
— Blada twarz zadaje zbyt wiele pytań — odezwał się Indianin.
Buffalo Bill umilkł. Postanowił zbadać sytuację za wszelką cenę. Ponieważ nie widział nic, wytężył wszystkie zmysły prócz wzroku, aby zorientować się w sytuacji. Przekonał się po chwili, że oddział, który go wziął do niewoli, składał się z kilkunastu zaledwie wojowników. Wskazywały na to odgłosy kopyt końskich. Wojownicy byli bardzo zdyscyplinowani, gdyż nie rozmawiali zupełnie podczas drogi, porozumiewając się widocznie znakami i gestami.
Po pewnym czasie oddział dotarł do rzeki, którą przebył wpław. Buffalo Bill zauważył, że przez rzekę przeprawiano się dwa razy. Istniały dwie możliwości: albo Indianie dotarli najpierw do jakiejś wysepki, z której następnie kontynuowali przeprawę, albo wrócili z powrotem na ten sam brzeg, aby zatrzeć ślady.
W każdym razie wywiadowca był niemało zaambarasowany. Ponieważ nie mógł nic widzieć, stracił szybko poczucie kierunku i nie wiedział w jaką stronę prowadzą go prześladowcy.
Ody oddział po raz drugi wydostał się na brzeg, ruszono naprzód galopem. Po godzinnej jeździe przez prerię, po której hulał zimny wiatr, Buffalo Bill poczuł chłód. Zażądał podniesionym głosem, aby go okryto opończą i, ku jego wielkiemu zdumieniu, żądaniu jego stało się zadość. W swej karierze wywiadowcy Cody nigdy jeszcze nie spotkał się z tak łagodnym traktowaniem jeńców.
Buffalo Bill milczał w dalszym ciągu. Wsłuchiwał się uważnie we wszystkie odgłosy, pragnąc z nich wywnioskować, w jakim kierunku oddział się posuwa, do jakiego plemienia należą jego prześladowcy i ilu ich dokładnie jest.
Po dwóch godzinach Indianie znów wjechali do wody. Buffalo Bill nie wiedział, jaką rzekę przebywa, ale wydawało mu się, że musi to być jedna z odnóg La Platy. Wywiadowca dziwił się jednak, że kopyta końskie nie uderzają o szyny kolei Kansas - Pacific, którą w takim razie należało przekroczyć. Pozostawała jednak możliwość, że Indianie zatoczyli wielki łuk i w ten sposób uniknęli przejścia przez tor.
— Nie rozumiem tego wszystkiego... — mruknął pod nosem wywiadowca.
— Zrozumiesz niebawem — odezwał się jeden z Indian. — Nie wiem tylko, czy ci to przypadnie do gustu.
— Jeżeli pragniecie mnie upiec, nie macie na co czekać — rzekł spokojnie Buffalo Bill. — Drzewa macie dość, gdyż słyszę wyraźnie świst wiatru między gałęziami. Wolę być upieczonym niż zmarznąć.
— Najpierw zmarzniesz, a potem dopiero będziemy cię piec — rzekł Indianin.
— To mnie pociesza. Jesteś wspaniałym typem! — zawołał Buffalo Bill. — Podobasz mi się, choć cię nie widzę i nie wiem, kim jesteś. Musisz być wielkim wojownikiem. Masz chyba wiele koni. Co najmniej cztery...
— Mam sześć! — rzekł Indianin. — Piękne konie.
Buffalo Bill dowiedział się więc, że na czele oddziału stoi znaczny wódz, gdyż posiadacz sześciu koni musiał być człowiekiem majętnym. Cody chciał się teraz dowiedzieć, do jakiego plemienia należą wojownicy, w których mocy się znajdował. Począł więc mruczeć pod nosem, że liny wpijają mu się w ciało i że należy je nieco rozluźnić.
Indianie nie zwrócili na to najmniejszej uwagi.
Buffalo Bill począł więc powtarzać te same skargi w narzeczach plemienia Szoszonów, Pawnee i innych, ale i to nie odniosło skutku.
Więzy istotnie były tak mocno zaciśnięte, że wpijały się w ciało wywiadowcy. Buffalo Bill zwrócił się więc do swych prześladowców po angielsku:
— Więzy są zbyt zaciśnięte. Musicie je rozluźnić.
— Jeśli je rozluźnimy, zerwiesz je zupełnie! — brzmiała odpowiedź. — Nie chcemy, żebyś uciekł.
— Daję wam słowo, że nie będę starał się rozluźnić sznurów.
Indianin pochylił się nad dłońmi Buffalo Billa i rozluźnił więzy. Teraz Cody był już zupełnie pewny, że ma do czynienia z Indianami, gdyż poczuł tuż obok siebie zapach nagiej skóry, tak charakterystyczny dla Czerwonoskórych.
Posuwano się w milczeniu. Nagle jeden z wojowników wydał okrzyk w języku Sjuksów. Buffalo Bill znał doskonale to narzecze — i zrozumiał, że straż przednia zauważyła w pobliżu jakiś obcy oddział.
Indianin, który stał na czele wojowników, wysunął się nieco naprzód, aby zbadać sytuację. Buffalo Bill został otoczony przez innych wojowników.
Cody począł gorączkowo zastanawiać się nad sytuacją. Koń, którego dosiadał, był wielkim, kościstym siwkiem. Cody dobrze znał wady i zalety Żelaznego Łba i postanowił postawić wszystko na jedną kartę.
Żelazny Łeb odznaczał się, wielką wytrzymałością i szybkością. Mógł z łatwością prześcignąć indiańskie koniki, które nie dorównywały mu pod żadnym względem.
Buffalo Bill przedsięwziął następujący plan. Należało zawrócić w miejscu, zmusić konia do szybkiego galopu i popędzić naprzód, korzystając z chwilowej nieuwagi Indian. Żelazny Łeb znał okrzyk Buffalo Billa i reagował na niego zawsze. Cody miał związane ręce, ale potrafił powodować koniem przy pomocy naciskania boków kolanami.
W ciągu ułamka sekundy Buffalo Bill wprowadził w czyn swój zamiar. Pochylił się na siodle,