Strona:PL Buffalo Bill -78- Czerwonoskóra władczyni.pdf/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wypadowy. Oczywiście, że będę potrzebował pomocy, ale znajdę ją na miejscu. Wie pan, pułkowniku, że oddałem ważną usługę wodzowi Sjuksów Czarnej Stopie i jego córce, którą nazywają Masampa. Gdy tylko zajdzie potrzeba, mogę liczyć na pomoc całego plemienia Sjuksów. Miss Hazel Hart ma na swoim rancho również dość cowboyów, aby przyjść mi w razie potrzeby z pomocą. A poza tam jestem jeszcze ja sam. Wie pan dotrze, pułkowniku, że Buffalo Bill nie pozwoli sobie dmuchać w kaszę i że gdy zajdzie potrzeba, potrafi sobie dać rade z przeciwnikiem.
Przygotowania do wyjazdu zabrały dwa dni. Tymczasem w forcie rozchodziły się najfantystyczniejsze pogłoski. Mówiono, że Buffalo Bill zamierza zrezygnować z dalszej działalności, że opuszcza armię i udaje się do Rancha Duchów, aby tam spokojnie hodować konie do końca życia.
Ludzie szeptali po kątach, kiwali i potrząsali głowami, kłócili się, ale najrozumniejsi utrzymywali, że w wyjeździe Buffalo Billa kryje się jakaś tajemnica, że wywiadowca ma jakieś ukryte plany.
Buffalo Bill uśmiechał się tylko. Pod eskortą kilku żołnierzy, którzy pomogli mu poganiać konie i bydło, udał się do Rancha Duchów, a potem odesłał żołnierzy z powrotem do fortu.
Chata Buffalo Billa leżała w kotlinie, między stromymi skałami, które otaczały ją ze wszystkich stron. Dokoła było dość trawy dla koni i bydła, a i drzewa nie brakło w okolicy.
Było to więc miejsce jakby stworzone na rancho, a jednak dom i okolica nie cieszyły się dobrą sławą. Dom nazywano Ranchem Duchów, gdyż mówiono, że w nocy uwijają się dokoła widma, które napełniają powietrze strasznymi wrzaskami. Nikt nie utrzymał się długo na tym rancho. Niektórzy właściciele uciekali po kilku dniach pobytu, inni zaś ginęli w tajemniczy sposób. Nie ulegało wątpliwości, że padali ofiarami tajemniczych zamachowców.
Gdy Buffalo Bill odesłał swą eskortę do fortu, udał się wraz ze stadem i wiernym Gryfem do pobliskiego wąwozu, gdzie znajdowała się naturalna zagroda dla zwierząt. Cody był niemało zdumiony, gdy ujrzał w zagrodzie kilka koni i kilka sztuk bydła, które spokojnie skubały trawkę.
— Patrzcie! — zawołał z radością. — Przyjaciel Bricktop dotrzymał słowa! Opiekuje się moimi zwierzątkami...
Bricktop był poszukiwaczem złota, a przynajmniej podawał się za takiego. Był to człowiek tego rodzaju, jakich często napotyka się na Dalekim Zachodzie. Nie należał do najspokojniejszych i najuczciwszych obywateli Durango City, ale oddał Buffalo Billowi jakąś usługę i Cody postanowił wykorzystać dobre skłonności swego nowego sprzymierzeńca.
Dzięki Bricktopowi wywiadowcy udało się zdemaskować Hastingsa i jego fałszywych Vigilantów. Rozegrała się wówczas w Rancho Duchów straszliwa walka Buffalo Billa przeciwko kilkunastu bandytom, z której dzielny wywiadowca wyszedł zwycięsko.
Buffalo Bill zbliżył się teraz do domu, gdy nagle Gryf zawarczał podejrzliwie, okazując obawę. Buffalo Bill spojrzał w kierunku domu i ujrzał, że na ścianie wisi na gwoździu szkielet ludzki.
— Nie lękaj się, piesku... — rzekł łagodnie Cody. — Przecież to nasz stary znajomy. Znalazłem go kiedyś w łóżku! Tym razem jednak przekonamy się, kto jest autorem tych wszystkich psich figlów i ukarzemy go przykładnie.
Cody śmiało zbliżył się do chaty, pchnął drzwi i znalazł się w izbie. Była ona umeblowana bardzo prymitywnie, ale nie brak w niej było niczego, co jest niezbędne w życiu na Dzikim Zachodzie.
Buffalo Bill pozostał na swoim rancho cały dzień, zajmując się sprawami gospodarskimi i bydłem. Gryf nie odstępował go ani na chwilę, przeszukując dokładnie wszystkie kąty i napełniając powietrze swym wesołym naszczekiwaniem.
Nazajutrz Buffalo Bil! dosiadł konia i pogalopował w kierunku Durango City. Podejmował rękawicę, jaką rzucił mu El Mogador.
Durango City nie można było nazwać wsią, ale też nie zasługiwało ono na nazwę miasta. Była to duża osada, bardzo chaotycznie zabudowana i zamieszkała przez poszukiwaczy złota, kupców i ludzi o nieokreślonym zajęciu.
Przybyszowi rzucał się przede wszystkim w oczy wielki budynek Hotelu pod Bawołem, który był jednocześnie zajazdem, restauracją i domem gry. Rzecz jasna, że spragniony cowboy mógł znaleźć tam tyle whisky, ile tylko dusza zapragnie.
Najważniejszą salą w Hotelu pod Bawołem była sala jadalna, gdzie zbierali się codziennie wszyscy prawie obywatele osady, aby pogawędzić nieco przy kieliszku. Dokoła sali jadalnej znajdowało się mnóstwo małych pokoików, w których specjalnie wyróżniani goście mogli spokojnie grać w karty.
Z korytarza prowadziły drzwi do kuchni oraz do magazynu, w którym można było kupić wszystko — od igły, do konia.
Było już prawie południe, gdy Buffalo Bill zjawił się w Durango City. Wjechał wolnym truchtem w ulice osady, a za nim biegł zwolna Gryf z wywieszonym ozorem. Nagłe pojawienie się Buffalo Billa wywołało w osadzie wielkie poruszenie. Ludzie zatrzymywali się na ulicy i pokazywali sobie wywiadowcę palcami.
— Buffalo Bill powrócił!... Ten człowiek ma odwagę...
— On myśli, że nic mu nie grozi, gdy Hastings i Bouncer Brooks są za kratkami...
— A ja myślę, że dziś jeszcze będzie wesoło w Durango... Znam takich, którzy przysięgli mu zgubę!
— To znana rzecz! On nie powinien narażać się na niebezpieczeństwo. Nikt nie może odpowiadać za to, że wpakują mu kulę w łeb z zasadzki...
Mieszkańcy Durango City nie krępowali się bynajmniej z wypowiadaniem swych opinii i Buffalo Bill słyszał wszystkie te głosy, ale nic sobie z nich nie robił. Jechał zwolna przez ulicę i rozglądał się od niechcenia na wszystkie strony.
Zatrzymał się wreszcie przed Hotelem pod Bawołem, zsiadł z konia i przywiązał go do słupa przed drzwiami.

Awantura w Hotelu pod Bawołem

Pierwsze swe kroki skierował wywiadowca do magazynu, gdzie królował za ladą stary Sloan. Przyjął on Buffalo Billa z otwartymi ramionami i powitał go serdecznie.
— Cieszę się serdecznie, że przybyłeś znów do nas, Bill! — zawołał, a potem pochylił się do ucha wywiadowcy i rzekł przyciszonym głosem: — Je-