Strona:PL Buffalo Bill -78- Czerwonoskóra władczyni.pdf/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wanie. Strzeż się! Jeśli chcesz ocalić swą nędzną skórę, wynoś się jak najprędzej z Durango City nie pokazuj mi się na oczy, bo gorzko tego pożałujesz! Następnym razem nie będę miał litości nad tobą.
— To ty powinieneś się raczej pilnować... — wykrztusił bandyta z wściekłością.
Buffalo Bill roześmiał się i powstał z krzesła.
— Dobranoc panom! — rzekł wesoło.
Wywiadowca skierował się powoli ku drzwiom, a za nim ruszył powoli Gryf. Wszyscy śledzili wzrokiem wyniosłą postać bohatera Dzikiego Zachodu, który spokojnie wyszedł na ulicę i zatrzasnął za sobą drzwi.
Gdy wywiadowca zniknął za drzwiami Burke Traller zaklął straszliwie i rzucił się w jego ślady, ale Paddy Wells chwycił go za rękę.
— Oszalałeś? — szepnął mu do ucha. — Jeśli go nawet teraz zabijesz, będzie to zwykłe morderstwo... Jesteś przecież kapitanem Vigilantów. Buffalo Bill nie da się podejść. Gdy napadniesz go na czele silnej grupy Vigilantów, nie będzie mógł się obronić, a ty będziesz mógł powiedzieć, że zabiłeś go w obronie prawa.
W oczach Trallera płonęła straszliwa nienawiść, ale słowa przyjaciela przekonały go. Opadł na krzesło i mruknął coś niewyraźnie pod nosem.

Walka z „widmem“

Buffalo Bill wrócił do magazynu Sloana, gdzie zastał Bricktopa. Wręczył swemu sprzymierzeńcowi list do Masampy, młodej władczyni Sjuksów, a potem dosiadł konia i pogalopował w kierunku swego rancha.
Przybył do domu przed północą. Obejrzał dom ze wszystkich stron i stwierdził, że szkielet, który przedtem wisiał na gwoździu, zniknął. Wszedł do wnętrza chaty i znalazł szkielet... w łóżku.
— To już zbyt bezczelne... — mruknął Buffalo Bill, wyrzucając kościstego gościa przed chatę. — Chciałbym tylko wiedzieć, w jaki sposób ten tajemniczy łotr, który płata mi figle, dostaje się do wnętrza chaty. Klucz mam zawsze w kieszeni, a zamek jest doskonały i nienaruszony. Przez komin nikt się nie dostanie, bo otwór jest zbyt wąski... Gryf! Zostaniesz na straży w domu, a ja udam się na małą przechadzkę przy księżycu. Może uda mi się spotkać jakiegoś ducha...
Buffalo Bill zamknął psa w chacie i począł skradać się miedzy drzewami i skałami w ten sposób, aby zawsze znajdować się w cieniu. Miał nadzieję, że tym razem uda mu się schwytać tajemniczego „ducha“. Nie chciał strzelać, gdyż obawiał się, że „duch“ może być kobietą, a Buffalo Bill nigdy nie strzelał do kobiet.
Wywiadowca nie czekał długo. Z małego lasku sosnowego wysunęła się jakaś tajemnicza postać w bieli i poczęła zbliżać się powoli do chaty. „Duch“ kroczył bardzo powoli, jakby się czegoś obawiał. Buffalo Bill przypatrywał się spokojnie dziwnej postaci, postanawiając zgłębić jej tajemnicę.
Gdy „widmo“ znajdowało się w pobliżu chaty, zatrzymało się i poczęło rozglądać się na wszystkie strony. Buffalo Bill zakradł się ostrożnie i jednym skokiem znalazł się obok „ducha“.
Wywiązała się krótka walka. „Duch“ był zaskoczmy nagłym atakiem. Wydał lekki okrzyk i począł szamotać się w mocnym uścisku wywiadowcy.
— Ho, ho! — zawołał Cody. — Jak na ducha jesteś stanowczo zbyt masywny!
— Puść mnie! — wrzasnął nieszczęśnik.
— Nie mam najmniejszego zamiaru! Polowałem na ciebie cały wieczór, a teraz miałbym cię puścić?
„Duch“ szarpał się i wyrywał, ale bezskutecznie. Buffalo Bill trzymał go mocno, jak w stalowych kleszczach.
— Puść mnie... jęknął jeszcze raz „duch“.
— Nie! — zaśmiał się Cody. — Chcę obejrzeć cię przy świetle... A teraz — spokojnie, bo jeśli będziesz stawiał opór, poczujesz smak prochu! Jazda, naprzód!
Jeniec wparł się nogami w ziemię i nie chciał ruszyć się z miejsca, ale Buffalo Bill nie wiele sobie z tego robił. Podniósł go do góry jak piórko i począł nieść w stronę chaty.
Po chwili wywiadowca i jego jeniec znajdowali się w chacie. Buffalo Bill położył ciężar na podłodze, zapalił światło i odwrócił się w stronę „ducha“, któremu przedtem związał ręce własnym paskiem.
— Jak na ducha jesteś stanowczo zbyt ciężki... — rzekł drwiąco.
Jeniec nie odpowiedział, pogrążony w czarnych myślach. Buffalo Bill ściągnął z niego białe prześcieradło i ujrzał młodego jeszcze człowieka, odzianego w strój poszukiwaczy złota. Całym uzbrojeniem młodzieńca był zwykły nóż myśliwski. Widocznie uważał on, że przebranie ducha chroni go dostatecznie przed niebezpieczeństwem.
— A teraz gadaj! — rzekł krótko Buffalo Bill. — Kim jesteś?
— Moje nazwisko nic panu nie powie..
— To nie ma znaczenia! Gadaj, albo tak cię obiję, że zapamiętasz mnie do końca życia! Mój pies ostrzy sobie na ciebie zęby...
— Ale dlaczego...?
— Po co to przebranie? Odpowiadaj!
— Puść mnie... Zapłacę ci.
— Nie przekupisz mnie! Gadaj!
— Co chcesz wiedzieć?
— Jeszcze raz pytam: coś za jeden?
— Nazywam się Trawes Hearst.
— Piękne imię. Właśnie ciebie poszukiwałem...
— Jakto? Po co?... — wyjąkał przerażony jeniec.
— Żeby cię sprać na kwaśne jabłko!
— Co będę miał z tego, jeśli powiem wszystko?
— Zabiję cię, jeśli będziesz milczał!
— Ale... jeśli powiem wszystko...?
— Będziesz mógł uciec gdzie pieprz rośnie!
— Będę mówił...
— Skąd przybywasz?
— Z kopalni.
— Ilu tam jest ludzi?
— Jest nas trzech...
— Od kiedy tu siedzicie?
— Tamci dwaj są tu od trzech lat, a ja do pół roku.
— Wiem. Jesteś poszukiwany za kradzież z włamaniem w Kansas City. Jak się tu dostałeś?
— Jeden z tych ludzi, którzy teraz są w kopalni, jest moim przyjacielem...
— Robisz tu dobre interesy!
— Niezłe... Ale teraz nie znajdujemy już złota...
— Kto odkrył kopalnię?
— Pierwszy właściciel rancha.