Strona:PL Buffalo Bill -01- U pala męczarni.pdf/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Gdy zbliżył się do środka koła, utworzonego przez wojowników i starców plemienia, rzucił baczne spojrzenie na zgromadzonych, nigdzie jednak nie ujrzał Smukłej Trzciny. Napełniło go to niepokojem.
Nie dając po sobie poznać wzburzenia, stanął Buffalo Bill w środku koła i obwieścił, że jest wysłannikiem plemienia Czejennów - Niedźwiedzi.
— Czemuż to Czejennowie-Niedźwiedzie nie mówią sami za siebie? — spytał Biały Wilk z ironią. — Odkąd to Czerwonoskórzy wysyłają w poselstwie blade twarze?
— Wielu było chętnych, — odparł Cody — lecz ja, który jestem związany z wodzem Czejennów-Niedźwiedzi braterstwem krwi, nie pozwoliłem im, ponieważ obawiałem się, że zamordujesz ich, nie bacząc na świętość poselską.
Twarz Białego Wilka wykrzywiła się grymasem gniewu: — Zabiję te bladą twarz za te słowa! — krzyknął, nie mogąc opanować wzburzenia.
Drżąc ze wściekłości sięgnął dłonią za pas, gdzie zwykle tkwił jego tomahawk. Wódz nie znalazł broni, gdyż, jak wszyscy, przybył na Radę rozbrojony. Zwiększyło to jeszcze, jego wściekłość.
— Możesz spróbować... gdy zakończymy obrady! — odparł spokojnie Buffalo Bill. — Teraz oddaję się pod opiekę Rady i gdyby stało mi się coś złego, wieczna hańba ciążyć będzie na plemieniu Czejennów, które wyklęte będzie z pośród wszystkich szczepów Czerwonoskórych. Czyż nie są to słowa prawa? — zwrócił się do starego kapłana, siedzącego obok.
Starzec uczynił gest potwierdzenia. — Jest tak, jak mówi obcy biały człowiek. Krew, rozlana przy ognisku Rady sprowadza na plemię gniew Wielkiego Manitu.
Biały Wilk potoczył dokoła gniewnym wzrokiem, nie śmiał jednak protestować przeciwko odwiecznym prawom Indian, żyjących wśród prerii. Spostrzegł, że wszyscy wojownicy z powagą skinęli głowami, akceptując słowa starego kapłana, biegłego w niepisanych prawach Czerwonoskórych. Gdyby wódz wystąpił przeciwko kapłanowi, straciłby całą popularność i posłuch wśród wojowników. Opanował się więc i zasiadł napowrót na swym meijscu głowy plemienna.
— Niech biały człowiek obwieści nam słowa Czejennów-Niedźwiedzi — rzekł Biały Wilk.
Buffalo Bill opowiedział, jak Dakotowie napadli znienacka na obóz.
— Te psy wzięły skalpy kobiet, dzieci i starców waszych braci, o wojownicy! Krew Czejennów woła o pomstę! Walka Czejennów-Niedźwiedzi jest waszą walką. Czyż nie jesteście jednym narodem? Czyż Dakotowie nie są waszymi odwiecznymi wrogami? Gdy zwyciężą szczep Niedźwiedzi zwrócą się przeciwko wam!...
Buffalo Bill celowo użył indyjskiego sposobu wysławiania się, pełnego zacięcia oratorskiego i kwiecistości. Chciał on w ten sposób nawiązać między sobą a wojownikami czejeńskimi bezpośredni kontakt. Pragnął przemówić swym słuchaczom do serca.
Koło słuchaczy przyjęło zimno słowa białego. Jedynie stary kapłan i kilku wojowników czyniło głowami znaki aprobaty.
Cody zrozumiał, że przegrał walkę. Spostrzegł, że wpływ Białego Wilka był pośród plemienia zbyt silny, by słowa obcego białego człowieka mogły trafić wojownikom do przekonania.
Uratować sytuację mogłoby tylko wystąpienie Smukłej Trzeciny, lecz nigdzie nie było widać śladu dziewczyny
Kilku wojowników powstało, by odpowiedzieć Cody’emu, lecz wódz wstrzymał ich władczym gestem.
— Pozwólcie wodzowi Czejennów odpowiedzieć białemu intruzowi — rzekł. — Słuchaj, biały człowieku! Nigdy nie ruszymy z pomocą Czejennom-Niedźwiedziom, którzy opuścili własne plemię i totem. Raczej przyjdziemy z pomocą Dakotom!
Wielu wojowników przytaknęło tej przemowie z uznaniem, lecz liczniejsi, zwłaszcza z pośród starszego pokolenia, ukazali twarze gniewne i groźne. Biały Wilk zagalopował się. Przecież Czejennowie-Niedźwiedzie byli mimo wszystko bliżsi plemieniu, niż odwieczny wróg — Dakota.
Wódz zrozumiał swój błąd i zastanawiał się właśnie, jak go naprawić, gdy nagłe ukazanie się nowej postaci w kręgu ogniska wywołało olbrzymie wrażenie.
Była to Smukła Trzcina.
Nosiła na sobie wszystkie należące jej się z urodzenia i stanowiska ozdoby indyjskie. Zdobiła ją skóra daniela, przybrana barwnymi piórami i błyskotkami. U pasa widniały liczne skalpy — trofea wojenne jej wielkiego ojca. Ramiona dziewczyny, okryte były wspaniałym futrem jaguara. W dłoni dzierżyła Smukła Trzcina tomahawk.
— Kto mówi o zgodzie z Dakotami? — zawołała. — Kto śmie mówić o opuszczeniu naszych braci Czejennów-Niedźwiedzi? Oto tomahawk, którym Serce Tygrysie zabił wodza plemienia Dakota! Oto skalpy wojowników Dakota! Skalpy Czejennów zdobią wigwamy Dakotów. Nie ma zgody między nami! Czyż lew górski i kojot z prerii spoczywają w jednym legowisku?... Wojownicy! Przypomnijcie sobie wielkie dni naszego plemienia, gdy żył jeszcze Serce Tygrysie. Wszystkie plemiona drżały przed nami! A dziś, czym jesteśmy?... Cieniem dawnego imienia...
Czyż nie zasługujemy na pogardę, jeśli wzdragamy się przed udzieleniem pomocy w niebezpieczeństwie naszym braciom, Czejennom-Niedźwiedziom?... Jesteśmy pośmiewiskiem wszystkich. Blade twarze i Czerwonoskórzy, wszyscy ludzie stepu twierdzą, nie bez słuszności, że Czejennowie nie są plemieniem dzielnych wojowników... Obóz ich, to wioska pełna tchórzliwych squaw!...
Wojownicy byli tak zdumieni nagłym zjawieniem się dziewczęcia i płomiennym przemówieniem, że nie zdali sobie sprawy ze złamania odwiecznego obyczaju. Wszak kobieta nie ma prawa brania udziału w Radzie i zabierania głosu w gronie mężów.
Pierwszy odzyskał równowagę ducha Biały Wilk i zawołał grzmiącym głosem: — Wróć do twego wigwamu, kobieto! Nie ma dla ciebie miejsca w Radzie.
Smukła Trzcina spojrzała w stronę wodza ze spokojnym uśmiechem. Nie powstrzymując wzburzenia, Biały Wilk rzucił się w jej stronę z zaciśniętymi pięściami. Dziewczyna nie wahała się ani chwili. Topór wojenny Serca Tygrysiego błysnął nad jej głową, gotowy do ciosu. Lecz Buffalo Bill uprzedził ją. Widząc młodą Indiankę w niebezpie-