Strona:PL Bronte - Villette.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.




ROZDZIAŁ VII
VILLETTE

Obudziłam się nazajutrz z rana z odrodzoną odwagą, skrzepiona na duchu: wyczerpanie fizyczne nie zaćmiewało już trzeźwości mojego sądu; gotowa byłam do posunięć stanowczych i niezwłocznych.
W momencie, kiedy kończyłam ubierać się, zapukano do moich drzwi.
— Proszę wejść — rzekłam, spodziewając się pokojówki. Zamiast niej ukazał się rosły, silny chłop, który zwrócił się do mnie z żądaniem:
— Niech mi pani da swoje klucze.
— W jakim celu? — zdziwiłam się.
— Proszę dać! — powtórzył tonem nakazu i, wyrwawszy je nieomal z moich rąk, dodał:
— W porządku. Kufer będzie zaraz.
Na szczęście, okazało się wszystko istotnie w porządku: rzekomy intruz był funkcjonariuszem komory celnej. Nie miałam pojęcia, dokąd mam się udać, aby dostać śniadanie. Zeszłam jednak na dół, nie bez pewnego wahania, co prawda.
Teraz dopiero zorientowałam się, że zajazd ten — czego nie dostrzegłam poprzedniego wieczora, będąc zbyt wyczerpana, aby zdawać sobie dokładnie sprawę z czegokolwiek — był w rzeczywistości dużym hotelem; kiedy też schodziłam zwolna po stopniach szerokiej klatki schodowej, zatrzymywałam się na każdym stopniu (wcale nie spieszyło mi się stanąć na dole) i zadzierałam głowę do góry, aby przyjrzeć się wysokiemu sufitowi nad moją głową, potem z kolei oglądałam pięknie malowane ściany dokoła, wielkie okna, dające swobodny dostęp

88