Strona:PL Bronte - Villette.djvu/806

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mówił Monsieur Paul i odpowiadałam mu z radosnym pośpiechem. Wymienienie imienia tego i nazwiska zmroziło mnie, dźwięk trzech wyrazów zamknął mi usta, oniemił mnie. Efekt ten nie mógł być ukryty, nie siliłam się też, co prawda, na ukrywanie go.
— Co się pani stało?
— Nic.
— Nic?! Zmieniła się pani od razu, rumieniec zgasł na pani twarzy, uśmiech znikł z oczu pani i z jej ust?!... Nic?! Jest pani chora wyraźnie; cierpi pani; proszę, niech mi pani powie co pani dolega.
Nie miałam nic do powiedzenia.
Przysunął bliżej do mnie swoje krzesło. Nie był urażony, mimo że milczałam uparcie w dalszym ciągu. Usiłował wydostać ze mnie słowo, prosił, błagał wytrwale, czekał cierpliwie.
Justyna — Maria jest dobrym dziewczątkiem — rzekł — posłusznym i dającym się lubić; nie jest szczególnie bystrego umysłu, ale będzie podobała się pani.
— Nie wydaje mi się. Myślę, że nie powinna przychodzić tutaj — bąknęłam wreszcie.
— Upiera się pani mówić ze mną zagadkami. Czy zna ją pani? Nie, stanowczo musi w tym coś być. I znów zbladła pani i zbielała jak ten posąg w ogrodzie. Proszę, niech pani zaufa Paulowi Carlosowi — niech mu pani wyzna co pani dolega.
Jego krzesło dotykało mojego; jego wyciągnięta ku mnie życzliwie ręka odwróciła twarz moją ku jego twarzy. — Czy zna pani Justynę Marię? — powtórzył.
Imię to, wypowiedziane ponownie jego ustami, podziałało na mnie w sposób nieobliczalny. Nie zgnębiło mnie, ale podnieciło, rozlewając się bystrym potokiem lawy ognistej po moich żyłach, wskrzeszając w pamięci mojej momenty przeszywającego bólu, długi szereg dni i nocy, wypełnionych udręką serca. Teraz, kiedy siedział tak blisko mnie, splótłszy tak silnie i poufnie życie swoje z moim, kiedy tak daleko posunął się, — a właściwie zakończył się już nieledwie — proces naszego ze-

418