jeszcze dotychczas nie otrzymałam listu od obcego mężczyzny. Czy powinna byłam pokazać pismo ojczulkowi przede wszystkim, pozwalając mu aby on pierwszy otworzył je i odczytał? Nie mogłam jednak, nie byłam zdolna zrobić tego, nie byłam w stanie, za nic na świecie. Zbyt dobrze znam pojęcie ojczulka o mnie. Zapomina on zupełnie o moim wieku, uważa mnie wciąż jeszcze za pensjonarkę; nie zdaje sobie sprawy, że inni ludzie widzą we mnie dorosłą dziewczynę, która nie ma już nawet szans urosnąć, osiągnęła bowiem przeznaczony jej wzrost. Z tak dziwnie skłóconymi uczuciami, — zarazem wyrzutów sumienia i zadowolonej miłości własnej — że nie potrafię wcale opisać ich — oddałam ojczulkowi jego parę tuzinów listów i zachowałam dla siebie mój jedyny, moje jedyne białe jagniątko. Leżało ono na moich kolanach przez cały czas śniadania, spoglądając na mnie w sposób niewyjaśniony, nasuwając mi poczucie prowadzenia podwójnej egzystencji: dziecka w stosunku do drogiego mojego ojczulka, wcale już jednak nie dziecka w stosunku do siebie samej. Po śniadaniu zaniosłam mój list na górę i zabezpieczywszy się zamknięciem na klucz drzwi mojego pokoju, zagłębiłam się przede wszystkim w studiowanie zewnętrznej strony mojego skarbu. Dobrych kilka minut trwało, zanim zdołałam wrazić sobie w świadomość brzmienie adresu i zanim zdobyłam się na złamanie pieczęci: nie bierze się podobnej reduty szturmem; należy usiąść przed nią na chwilę w skupieniu, jak zwykli mówić oblegający. Charakter pisma Grahama jest taki jak on sam i taka jest jego pieczątka — dokładnie zaokrąglona, równa, odciśnięta ręką, nawykłą do śmiałych, energicznych decyzji. Nie widać tu niedbałego, nieporządanego rozchlapania wosku — pełna, solidna ściśle ograniczona kropla, wyraźne mocne odciśnięcie; charakter pisma równy, bez żadnych ostrych zakrętasów, żadnych nagłych odchyleń, niemile draźniących nerw wzrokowy, ale spokojny, gładki, sprawiający przyjemne wrażenie, dziwnie kojący przy odczytywaniu go. Podobny do jego twarzy, do