Strona:PL Bronte - Villette.djvu/504

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się weń dostrzegałam coraz wyraźniej białość jego i czarność, aż wreszcie w jednym mgnieniu przeistoczył on się w kształt ściśle określony. Stałam w oddaleniu nie więcej niż trzech yardów od wysokiej, otulonej w ciemną szatę, zakwefionej białym wualem kobiety.
Upłynęło pięć minut. Nie uciekłam; nie krzyknęłam nawet. Zjawa stała nieporuszona. Przemówiłam:
— Kim pani jest? I dlaczego nawiedza mnie pani?
Stała bez słowa. Nie widać było jej rysów: cała dolna cześć twarzy poniżej czoła zamaskowana była białym płótnem; odsłonięte jedynie oczy jej wpatrzone były we mnie.
Nie czułam się szczególnie zbrojna w odwagę, byłam jednak niezłomnie zdecydowana dokonać zadania, wymagającego pewnej dozy bohaterstwa. Postąpiłam krok naprzód i wyciągnęłam rękę, zamierzając dotknąć zjawy, która zdawała się cofać przede mną. Podeszłam bliżej: jej cofanie się, dotychczas spokojne, stało się błyskawiczne. Gąszcz krzewów, zarośli i wszelkiego rodzaju pnączy stanął jako żywa przeszkoda pomiędzy mną, a postacią, za którą pośpieszyłam. Przedarłszy się wreszcie przez te przeszkodę, rozejrzałam się dokoła. Nie było już nic. Czekałam, zawoławszy głośno:
— Jeśli masz jakąś sprawę do ludzi, powróć i wymień ją.
Nie było odpowiedzi. Nic nie ukazało się ponownie.
Tym razem nie było doktora Johna, do którego mogłabym zwrócić się: nie było żywej duszy, której odważyłabym się szepnąć słówko bodaj o tym, że „widziałam mniszkę ponownie“.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Paulina Maria ściągała mnie często na Rue Crécy. W dawnych czasach w Bretton, mimo że nigdy nie ujawniała szczególnego przywiązania do mnie, stało się towarzystwo moje potrzebne jej w nieuświadomiony może nawet przez nią samą sposób. Spostrzegałam często, że ilekroć wycofywałam się do mojego pokoju, przydreptywała po-

116