Strona:PL Bronte - Villette.djvu/473

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie niezmiernie — rzekła — lubiłam ją i szanowałam, tak samo jak lubię i szanuję ją teraz. Wydaje mi się bardzo mało zmieniona.
— Nie zmieniła się w istocie — przyznałam.
Milczałyśmy przez kilka chwil. Rozejrzawszy się po pokoju, dodała:
— Widzę tutaj niektóre sprzęty, przywiezione widocznie z Bretton. Pamiętam, że były tam. Zapamiętałam zwłaszcza tę poduszeczkę do szpilek i to lustro.
Jej ocena własnej pamięci była, jak się okazało, zupełnie usprawiedliwiona, przynajmniej o ile dotyczyła rzeczy materialnych.
— Wydaje się więc pani, że poznałaby pani panią Bretton? — badałam w dalszym ciągu.
— Doskonale ją zapamiętałam: jej rysy, oliwkowy odcień jej cery, czarne włosy, wzrost, chód, ruchy i głos.
— O zapamiętaniu przez panią doktora Brettona — dodałam — nie mogło oczywiście być mowy. Wobec tego, że byłam obecna przy pierwszym ponownym spotkaniu pani z nim, mogę stwierdzić, że wydał on się pani człowiekiem zupełnie obcym.
— Owego pierwszego wieczora byłam oszołomiona, ale i zdumiona zarazem — odparła.
— W jaki sposób nastąpiło ponowne poznanie się jego i ojca pani?
— Wymienili bilety wizytowe. Nazwiska i imiona „Graham Bretton“ i „Home de Bassompierre“, dały powód do wzajemnego zadawania sobie pytań i udzielania wyjaśnień. Było to zaraz nazajutrz po owym wypadku w teatrze. Jeszcze przed tym jednak zaczęłam już wyczuwać coś.
— Jakto — wyczuwać coś?!
— O — odparła — jakie to dziwne, że większość ludzi zdaje się z taką trudnością wyczuwać istotę rzeczy — nie tyle dostrzegać fakty, ile wyczuwać je! Po paru wizytach lekarskich, jakie złożył mi doktór Bretton, który przy tej sposobności siedział przy mnie i rozmawiał ze mną, dzięki czemu miałam możność przyjrzenia się jego

85