Przejdź do zawartości

Strona:PL Bronte - Villette.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

których monotonię zakłócały jedynie szalejące wichry huraganowe, przeleżałam, trawiona dziwną gorączką nerwów i krwi. Sen opuścił mnie zupełnie. Wstawałam w nocy, szukając go wszędzie, błagając niebo o możność odzyskania go. Na rozpaczliwe moje błagania odpowiadał mi jedynie brzęk wstrząsanych wichrem szyb okiennych, świsty szalejącej burzy — sen nie przychodził jednak.
Mylę się. Przyszedł raz jeden, nie był jednak dobroczynny. Zniecierpliwiony natarczywością moją, zemścił się, sprowadzając widziadła upiorne. Sądząc z posunięcia się wskazówek zegara na wieży kościoła Ś-go Baptysty, trwało moje uśpienie zaledwie piętnaście minut — krótki okres, ale wystarczający, aby zesłać na mnie nową, nieznaną dotychczas udrękę. Jak gdyby dostrzeżony w przelocie błysk wieczności przejął całe moje jestestwo grozą niewypowiedzianą. Pomiędzy północą a godziną pierwszą owej nocy poczułam przytkniętą do ust moich czarę ciemnego jakiegoś napoju, dziwnego, nie zaczerpniętego z żadnej studni. Napełniona była czara ta czymś wrzącym, wlanym w nią z bezdennego, bezkresnego morza. Cierpienie, dotykające chwilowo, odmierzone dającą się obliczyć miarą, doprawione tak, aby mogły wchłonąć je usta śmiertelnika, nie ma takiego smaku, jaki miało to właśnie. Przełknęłam przytknięty do warg moich napój, i obudziłam się pewna, że jest już po wszystkim; nadszedł koniec i przeminął. Drżąc z przerażenia — w miarę odzyskiwania świadomości — gotowa krzyknąć, wzywając z prośbą o pomoc jakąś istotę miłosierną, i wiedząc zarazem, że nie ma nigdzie w pobliżu żadnej istoty miłosiernej, która mogłaby usłyszeć to moje rozpaczliwe wezwanie — poczciwa Gotton w odległej swojej izdebce poddasza nie mogła mnie usłyszeć, — uklękłam na łóżku. Upłynęło parę godzin straszliwych. Nie podobna opisać udręki i zgnębienia duchowego, jakie przecierpiałam. Myślę, że była to najgorsza ze wszystkich potworności snu. Miałam przez chwilę wizję uwielbianych moich zmarłych, którzy niegdyś za życia kochali mnie tak tkliwie, a którzy teraz spotkali się ze mną w innym jakimś świe-

254