Strona:PL Bronte - Villette.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— „Ha! ha! Madame! — śmiał się w duszy mojej żebrak Lekkoduch — przebiegłość i spryt łaskawej pani są na fałszywym tropie.
Odjechała, ustrojona bardzo elegancko, otulona kosztownym szalem, w kapeluszu koloru blado-zielonego-vert tendre — dość ryzykownej barwy, dla wszelkiej innej cery mniej świeżej niż jej. Madame wszakże było w kapeluszu tym wcale dobrze do twarzy. Ciekawa byłam, jakie właściwie knuje zamiary: czy naprawdę przyśle doktora Johna czy nie; czy doktór przyjdzie rzeczywiście — możliwe wszak, że będzie zajęty.
Madame poleciła mi, abym nie dała małej zasnąć przed wizytą doktora. Miałam wskutek tego dość zajęcia z opowiadaniem jej bajek i prowadzeniem z nią odpowiednich rozmów. Lubiłam Georgetkę; była wrażliwym, tkliwym dzieckiem; przyjemnością było dla mnie tulenie jej na moich kolanach czy noszenie jej na rękach. Tego wieczora żądała, abym położyła głowę na poduszce jej łóżeczka, zarzuciła mi nawet ramionka na szyję. Uścisk jej ciepłych, miękkich rączek i pieszczotliwe przytulenie się świeżego jej policzka do mojego, wzruszały mnie do łez nieledwie. Dom ten nie sprzyjał rozwijaniu się, ani okazywaniu, żadnych uczuć cieplejszych, tym słodsza była też dla mnie ta drobna czysta kropelka z nieskazitelnie kryształowej krynicy dziecięcego serduszka; docierała ona do głębi mojej duszy i wilżyła rosą wzruszenia moje oczy.
Minęło w ten sposób półgodziny czy godzina. Georgetka wyszeptała miękko seplenioną swoją angielszczyzną, że zaczyna być śpiąca:
— I powinnaś usnąć — pomyślałam — malgré votre maman et le mèdecin — bez względu na twoją matkę i lekarza — o ile nie będą tutaj za dziesięć minut co najwyżej.
Trr!... Dzwonek... Po chwili zadudniły kroki, ogłuszające klatkę schodową szybkością, z jaką przebiegały stopnie. Rozyna wprowadziła doktora Johna i ze swobodą, właściwą nie tyle jej samej poszczególnie, ile cechu-

190