Przejdź do zawartości

Strona:PL Bronisława Ostrowska - Tartak słoneczny.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
7.

Cień olbrzymiej pokory na koło kredy pada
i wstrząsa niem, jak młot uderzający w stal,
jakaś potężna prawda w ciemności się spowiada,
wchłonięta przez potężną, nieznaną, żywą dal.
U jakiejś prawdy przedwiecznego progu
— wtłoczone w ziemię kolana,
bary, jak Krzysztofowe, zdolne podźwignąć Boga,
wstrząsaną szlochem pierś bije pięść spracowana.
Czemu stoi mi w oczach przed szybą sklepu z tandetą kościelną,
przed szeregiem brzydkich Chrystusów o malowanych na czerwono sercach,
stara chłopka, klęcząca na błocie ulicznem
i bijąca się w piersi ruchem nieodpartej prawdy:
„Boże, bądź miłościw... Boże, bądź miłościw!“


8.

Pod czarną hostją latarni ulicznej we mgle
krążą dziewczęta o jaskrawo umalowanych twarzach,
śmieją się, kaszlą i zaczepiają pijanego przechodnia,
zachwalając mu towar miłości, nagą, skłamaną prawdę.
Na szarym chodniku ich cienie
olbrzymie, wydłużone, połamane światłem latarni,
tworzą posępne larwy groźnego misterjum,
potężną Pietę mroków.