Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/453

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
447
KOSMOPOLIS.

zwyczajeń, któreby mnie krępowały, to starałbym się natychmiast uciec... Związek na całe życie?... nie! nie! nie zniósłbym go. Są dusze wędrowne jak ptaki i moja do nich należy. I sama pani to jutro zrozumiesz, że mówiłem do ciebie jak człowiek honoru i byłbym w rozpaczy, gdybym sądził, żem zwiększył mimowoli niedolę twej egzystencyi, gdy pragnę tylko ją osłodzić... Ach, mój Boże, co robić? — zawołał, widząc, że w oczach młodej dziewczyny zajaśniały dwie łzy, których nie otarła.
Nie był to już płacz wczorajszy, długi i rzewny, gdy rzuciła się w objęcia Fanny Hafner, towarzyszki niedoli, płacz, będący ulgą w cierpieniu. Nie. Te wielkie i ciężkie łzy, które spływały po jej rozognionej twarzy w cichości, były kroplami potu skonania, były wywołane przez rozpacz zupełną, całkowitą, nieuleczalną. Było to pożegnanie z życiem duszy jeszcze młodej, która nie znalazłszy odgłosu na swój krzyk śmiertelny, płacze po raz ostatni, płacze za tą młodością straconą, za sobą. I gdy Julian zdziwiony powtarzał swoje: co robić? — ona mu odrzekła:
— Odejść ztąd i zostawić mnie samą... Niemam do pana urazy, owszem, wdzięczną panu jestem, żeś był ze mną otwarty... Ale obecność pańska sprawia mi przykrość... Wstydzę się mego wyznania teraz, skoro wiem, że mnie pan nie kochasz... Dobrze pan robisz, że Rzym opusz-