Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/450

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
444
KOSMOPOLIS.

dzie, uczucie to zbyt silnie we mnie się obudziło w chwili, gdy cię mam stracić. Wybacz pan moją nieskromność, ale to ostatni raz... za dużo cierpię...
Umilkła. Nigdy nie ukazała się z większą, jak w tej chwili, siłą, bezwzględna czystość tej istoty uroczej, zrodzonej i wyrosłej w atmosferze zepsucia i mimo to tak czystej, tak szlachetnej, tak szczerej. Cała jej dusza dziewicza i nieszczęśliwa streściła się w oczach błagalnie patrzących na Juliana, zawisła na ustach drżących, na czole, nad którem unosiły się, jak aureola, pukle jasnych włosów, poruszanych przez wiatr, wiejący przez otwarte okno. Odważyła się ona na ten krok nadzwyczajny, najśmielszy, na jaki zdobyć się może kobieta, a cóż dopiero młoda panna, i dokonała go z taką prostotą anielską, że w tej chwili Dorsenne nieśmiał się dotknąć nawet ręki tego dziecka, które mu się oddawało tak szalenie i tak lojalnie zarazem. Nie czuła ona żadnego wstydu, choć rumieniec pokrywał ciągłe jej twarz. W jej wyznaniu było zbyt wiele prawości; ostateczności tej chwyciła się, jak sama mówiła, ze zbytku cierpienia. A nadewszystko miała nadzieję, miała wiarę w współczucie Juliana, a nawet w jego miłość. Ileż to razy w zimie i tej wiosny myślała o tem, że młody człowiek dlatego tylko nie żąda jej ręki, że jest za zbyt dla niego bogatą. Niestety! wprawdzie doznawał on przy niej wzruszeń najżywszych, do