Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/405

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
399
KOSMOPOLIS.

stał, ze swą twarzą chudą, wynędzniałą i zuchwałą pod szerokim kapeluszem, którego wcale nie zdjął.
— A zkądże panie wiecie, że wróciła do mnie? Kto paniom to powiedział? Więc wszędzie są szpiedzy?
— Pan Dorsenne, jeden z przyjaciół pana de Montfanon, powiedział nam o tem — odrzekła Fanny głosem słodkim.
Sara, Sara[1] — zawołał kupiec, ze zwykłem sobie grubiaństwem i otwierając szufladę w biurku, w której chował najróżnorodniejsze swe skarby, wyciągnął z niej szacowne dzieło, które pokazał dwom pannom, ale im go nie dał. Potem, mrucząc i krzywiąc się, zaczął wygłaszać szczegóły, o których dowiedział się od Montfanona:
— Jest to egzemplarz bardzo autentyczny, unikat. Jest tu podpis odcięty, ale nie ulegający wątpliwości. Porównałem go z takimże podpisem, zachowanym w archiwach Sienny... Jest to pismo Montluca z pewnością, a tu jest jego herb... o! a tu półksiężyc Piccolominich... Ta książka ma swoją legendę. Marszałek dał ją, po sławnem oblężeniu, jednemu z członków tej znakomitej rodziny... I jeden z jego potomków polecił mi ją sprzedać... Chce za nią dwa tysiące franków...

— Co za oszust! — rzekła Alba po angielsku do

  1. To może być.