Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
262
KOSMOPOLIS.

musiał panu powiedzieć, w jakich szczególnych okolicznościach...
— Tak, powiedział mi o tem — przerwał Montfanon i spojrzał znowu na księcia wzrokiem tak smutnym, że ten ostatni zarumienił się pod tem wejrzeniem dziwnem, o które jednak nie mógł się obrazić. Dorsenne przeciął tę rozmowę, odpowiadając Justusowi Hafner:
— Możebyście się panowie zeszli jutro u mnie? Tym sposobem łatwiej unikniemy wszelkich komentarzy...
— Dobrześ zrobił, żeś zmienił miejsce — rzekł Montfanon, w pięć minut później, wsiadając do powozu ze swym młodym przyjacielem. — Zeszli ze schodów nic do siebie nie mówiąc, tak dalece dzielny i rozsądny margrabia doznawał zgryzot teraz, z powodu swego zachowania się tak dziwnie wyzywającego przed chwilą.
— Cóż chcesz — dodał — ten pałac sprofanowany, zuchwały zbytek tego złodzieja, ten książę, sprzedający swe nazwisko, ten baron, którego przeszłość jest ciemną, wszystko to wzburzyło mnie niesłychanie. Zwłaszcza ten baron ze swą „dyrektywą“. Mnie, żołnierzowi francuzkiemu, który się bił w r. 1870, cytować słowa Moltkego! A ten jego rachunek źle sporządzony, te wyrażenia giełdziarskie, użyte w sprawie hononowej i ta jego okropna grzeczność, cuchnąca służalstwem i bezczelnością!... Słowem, jestem