Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
14
KOSMOPOLIS.

spotkania, jakie miał przy wyjściu ze sklepu, nie dozwoliły mu rozmyślać długo nad tem zagadnieniem psychologii handlarskiej. Na rogu ulicy zatrzymał się na chwilę, by rzucić okiem na plac Hiszpański, tak przezeń lubiony, jako szczątek Rzymu starożytnego. Wśród poranku pierwszych dni maja, długi plac o brzegach pełnych zakrętów wyglądał przepysznie ze swym ruchem i blaskiem, z szarą barwą swych domów różnorodnych, które go otaczały, z podwójnemi schodami kościoła Św. Trójcy, na których leżeli próżniacy, z wodotryskiem bijącym z fontanny, podobnej do łodzi, wzniesionej na środku — jednego z tych niezliczonych kaprysów fantazyi Berniniego, tego dekoratora pełnego uroku, który powziął myśl żyjącej fontanny, w jakiej strumień wody drżałby wraz z bronzem i marmurem. I o tej godzinie i pod tym blaskiem, wodotrysk ten w rzeczy samej był tak żywy jak włóczędzy biegający dokoła, dźwigający na sobie koszyki napełnione różami blademi, jasnemi narcyzami, czerwonemi anemonami, delikatnemi przylaszczkami i ciemnemi bratkami. Boso z czarnym płomieniem w oczach, z prośbą na ustach — przemykali się śród powozów pędzących szybko, nie tak licznych jak w pełni sezonu, niemniej przeto dość licznych, gdyż wiosna w tym roku bardzo późno się zaczęła i była pełną rozkosznej świeżości. Kwiaciarze ci nagabywali przechodniów śpieszących, jak również tych, którzy zatrzymywali się przy wystawach sklepowych i taki katolik